Zaczynała
się wybudzać. Z powrotem świadomości dopadł ją potworny ból głowy, suchość w
gardle i te nieznośne mdłości. Czuła się fatalnie. Zamrugała kilkukrotnie. Była
w swoim pokoju. Leżała w łóżku, w tej samej sukience, którą miała rano…
Zerknęła
w stronę okna. Słońce było wysoko na niebie, przez uchylone okno do
pomieszczenia wdzierały się jasne promyki i chłodny wietrzyk.
Obróciła
się powoli na bok. Druga poduszka była pognieciona, tak samo jak pościel.
Dotknęła ręką materiał. Był jeszcze ledwo ciepły.
Wysilając
ociężały mózg, próbowała sobie przypomnieć, co się stało miedzy rankiem, a
momentem, w którym znalazła się w łóżku. Jednak miała w głowie pustkę.
-
Jak mogłabym zapomnieć, co się działo… - jęknęła, ocierając twarz dłońmi. –
Pić…
Z
trudem uniosła obolałe i ciężkie ciało, położyła stopy na chłodnej podłodze i
siedząc, starała się opanować zawroty głowy.
Podnosząc
ciało i trzymając się ściany, powlokła nogami w stronę kuchni. Idąc korytarzem,
docierały do niej odgłosy przyciszonej rozmowy. Jednak każde słowo, choć
niezrozumiałe, dudniło w uszach, przyprawiając o pulsujący ból. Zatrzymała się
przed wejściem i prawie kładąc się na drzwiach, pchnęła je powoli. Wjechała na
nich do środka i osunęła się na podłogę.
Siedząc
na ziemi, zobaczyła gnieżdżące się przy stole dwie osoby. Odwrócony do niej
tyłem niebiesko włosy mężczyzna w obcisłej czarnej koszulce bez rękawów,
patrzył na zaskoczoną dziewczynę, która z przerażeniem wbiła wzrok w Scarlet.
-
Erza! – krzyknęła i w mgnieniu oka znalazła się przy niej.
Ujęła
jej twarz w dłonie i bacznie się jej przyjrzała.
-
Jak się czujesz? Słabo ci? Powinnaś jeszcze odpoczywać… - pouczała.
Tytania
zerknęła na chłopaka. Ten w tym samym czasie odwrócił się i ich brązowe oczy
się spotkały.
Twarz
Jellal’a ze spokojnej zrzedła i wstąpiło na nią zmartwienie. Jej serce
przyspieszyło, a żołądek skurczył się, kiedy doskoczył do niej i powoli wziął
ją w ramiona.
-
Powinnaś leżeć. Pospieszyłaś się, właśnie miałem do ciebie iść… - szeptał, a w
jego głosie dało się zauważyć zdenerwowanie.
Wyniósł
ją z kuchni i posadził na kanapie w salonie. Przykrył kocem i sam usiadł obok.
Mei w tym czasie przygotowała śniadanie. Mimowolnie ciężka głowa Scarlet
zsunęła się na ramię chłopaka.
-
Pić…
Starsza
Fernandes podała jej szklankę z napojem. Dziewczyna wypiła łapczywie i oddając
naczynie, cos sobie uświadomiła.
- Co
się wczoraj stało? Nic nie pamiętam… - mruknęła, kładąc dłoń na czole.
-
Mira zorganizowała przyjęcie i bawiliście się nie całkiem przyzwoicie –
tłumaczył z drwiącym uśmiechem mężczyzna. – Z tego co się dzisiaj dowiedziała
Mei, kazałaś swoim towarzyszom pić spore ilości alkoholu – spojrzał na nią
znacząco.
-
Naprawdę? Nie pamiętam tego.. – jęknęła. – Coś jeszcze?
-
Chciałaś mnie upić – dodał.
-
Taaaak? – zażenowana spuściła wzrok.
- A
potem przyniósł cię do domu – wtrąciła Mei, karcąco patrząc na brata, żeby już
więcej nie mówił.
To
by się zgadzało, pomyślała. Ułożyła się wygodnie i korzystając z okazji,
zsunęła głowę na uda chłopaka.
Podejrzewała,
że musiał być zaskoczony, jednak nie patrząc na niego, utkwiła wzrok w
przyjaciółce.
Odprężona,
uśmiechnęła się leniwie.
-
Swoją drogą, czemu ciebie nie było z nami? – spytała po chwili.
Mei
zarumieniła się i niespokojnie poruszyła na siedzeniu.
-
Była na takiej dosyć spontanicznej i szybkiej misji – tłumaczyła się, zezując
po przyjaciółce i bracie.
Nerwowo
ściskała rąbek spódnicy, co sugerowało, że coś przed nimi ukrywa. Scarlet
ściągnęła brwi, jednak nie naciskała na głębsze wyznania. Mei, kiedy będzie
chciała, powie jej sama o wszystkim.
Nagle
wstała, uśmiechnęła się , zlustrowała wszystko wzrokiem i jakby sobie
przypomniała o czymś ważnym, wyszła z pokoju.
Zdziwiona
para patrzyła w stronę drzwi w milczeniu.
- To
było dziwne – stwierdził chłopak.
-
Może zostawiła otwarte mieszkanie – zgadywała Erza.
Zapadła
cisza.
Dziewczyna
leżąc, czuła się dziwnie senna. Ból głowy ustępował w niewielkim stopniu,
jednak nie dokuczały jej już mdłości.
W
pewnym momencie wyczuła wplątujące się w jej włosy palce mężczyzny, które masowały
jej skórę. Przeszły ją dreszcze po ciele, przez które odruchowo się wzdrygnęła.
Jellal
zauważył jej reakcję.
-
Zimno ci? – spytał, wyplątując dłoń, by poprawić otulający ją koc.
-
Nie – szepnęła, przez ściśnięte gardło. – Jest dobrze.
Odetchnęła
powoli.
-
Zostaniesz, prawda?
- Jak
długo będziesz chciała – odpowiedział łagodnie.
Znowu
zaczął powoli gładzić ją po głowie. Uśmiechnęła się, szczęśliwa, iż jest przy
niej tu i teraz. Jego odprężający dotyk, rozluźnił ją na tyle, że zmęczona
kacem, zasnęła czując jego ciepło i bliskość.
Levy
przemknęła cicho obok pokoju, gdzie zostawiła w nocy Gajeel’a. Sama wstała
niezbyt prędko, tylko z powodu niemożności szybkiego zaśnięcia. Burczało jej w
brzuchu, niestety dosyć głośno.
Martwiła
się, by go nie obudzić. Niech jeszcze pośpi, nie będzie tyle zrzędził, modliła
się w duchu, schodząc po schodach. Pechowo, na kilku ostatnich stopniach
zrobiło się dziwnie mokro i pędząc, bosymi stopami poślizgnęła się, lądując z
hukiem na ziemi.
-
Aaaaa… - wydusiła z siebie stłumiony jęk, czując narastający ból w okolicach
klatki piersiowej i biodra.
Brakowało
jej tchu, kiedy obróciła się na plecy. Tłumiła napływające do oczu łzy i chęć
wybuchnięcia rzewnym płaczem, nasłuchując czy gość jeszcze śpi.
Cisza.
Z
trudem pozbierała się jakoś z podłogi i pokuśtykała w stronę kuchni. Zerknęła
na ścienny zegar. Wskazywał on godzinę drugą popołudniu.
-
Już tak późno? Pora na obiad… - żachnęła się zmartwiona.
Wyciągnęła
kilka garnków i nachylając się do szafki po jajka, jęknęła z bólu. Zagryzła
wargę i dzielnie zabrała się za przygotowanie posiłku.
Krzątając
się przy kuchence, nie zorientowała się, że po jakimś czasie, nie była już
sama.
Obracając
się, by postawić naczynia na stole, omal ich nie upuściła, kiedy podskoczyła
zaskoczona.
-
Lepiej uważaj – mruknął, uważnie obserwujący ją Gajeel.
-
Nie powinieneś mnie tak straszyć… - bąknęła, powoli podchodząc.
Starała
się iść normalnie, z maską na twarzy, by niczego się nie zorientował. Położyła
garnek na podstawce. Mag przeniósł wzrok na pojemnik i przybliżając się bliżej,
wciągnął wydobywający się z niego zapach.
-
Ładnie pachnie… Co to? – spytał uśmiechając się chytrze.
-
Zupa. Zaraz ci naleję – westchnęła, wyciągając nabierkę, talerze i łyżki.
-
Ale nie ma tam jakiejś trutki, co? – zakpił, unosząc pokrywę.
Dziewczyna
postawiła na stole naczynia trochę gwałtowniej, niż się spodziewała. Obdarzyła
go oburzonym spojrzeniem.
- Nie
chcesz, to nie jedz. Łaski bez – fuknęła.
-
Nie no spoko mała, przecież żartuję – tłumaczył, unosząc ręce.
-
Nie bawi mnie to – stwierdziła, nalewając porce na talerz.
Postawiła
go przed nim i odchodząc, zapomniała o obolałym biodrze. Stawiając krok,
jęknęła cicho, co nie uszło uwadze Gajeel’a.
Słyszała
jak odkłada łyżkę i odsuwa krzesło. Spięta, stała do niego tyłem, czując wzrok
jego wzrok na swoich plecach.
- Co
się stało? – jego ton nie był troskliwy, a raczej chłodny.
-
Nic – szepnęła, parząc przed siebie.
Ogarnęły
ją dreszcze, kiedy zorientowała się, że unosi jej koszulkę, w obolałym miejscu.
- Co
ty…? – protestowała zawstydzona.
Zanim
zdążyła go powstrzymać, chwycił jej nadgarstki wolną ręką i uniósł w górę.
Czuła się zażenowana i obnażona, kiedy świdrował wzrokiem kawałek jej nagiej
skóry. Twarz przybrała odcień purpury, gdy lekko zsunął w dół jej spódniczkę.
-
Przestań… - błagała.
Sytuacja
była dla niej upokarzająca. Nie powinien widzieć tego obicia, ani tym bardziej dotykać
jej w ten sposób.
W
końcu puścił jej dłonie i odsuwając się, skrzyżował ręce na piersi.
- Powinnaś
iść z tym do Wendy – mówił stanowczo.
Dziewczyna
potarła mrowiące nadgarstki, unikając jego spojrzenia.
- To
nic takiego…
Oblicze
Gajeel’a spochmurniało.
-
Mam cię tam zanieść? – spytał chłodno.
-
Poradzę sobie – odpowiedziała, kuśtykając do stołu.
Usiadła,
nalała sobie zupy na talerz i nadąsana zaczęła trzęsącą się dłonią, nabierać
płyn łyżką.
Chłopak
przysiadł się i co jakiś czas, rzucając baczne spojrzenie, jadł razem z nią.
-
Cholernie uparta z ciebie dziewczyna… - prychnął.
- I vice versa – mruknęła sucho.
Lucy
przeciągnęła się leniwie w łóżku. Słońce raziło ją w zaspane oczy, a burczenie
przypominało o spożyciu jakiegoś sensownego posiłku. Mlasnęła i zerknęła w bok.
Cana wylegująca się obok, bawiła się kartami do tarota i mruczała coś
niezrozumiałego.
-
Dzień dobry – ziewnęła blondynka, gramoląc się spod ciepłej kołdry.
-
Dobry, dobry – odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z tali.
Heartfilia
doczłapała się do lodówki, wyciągnęła dzbanek z sokiem i miskę z wczoraj
przygotowaną sałatką owocową. Kuknęła na zegarek. Trzecia.
Ściągnęła
brwi i nalewając sobie napój, rozważała nad zrobieniem obiadu.
- Co
chcesz zjeść? – spytała, otwierając wolną ręką jedną z szafek.
-
Może być jakieś mięso – zaproponowała, oderwawszy się na chwilę od swojego
zajęcia.
-
Czyli dzisiaj pieczeń – westchnęła, przybliżając szklankę do ust.
Wypiła
sok, odłożyła kubek i zabrała się za przygotowania. Po krótkim czasie wstawiła
naczynie z odpowiednio doprawioną wołowiną do piekarnika. Ziemniaki gotowały
się na palniku, więc w tym czasie rozstawiła talerze i sztućce na stole.
Cana
wstała, ubrała spodnie i niespiesznie podeszła do krzątającej się Lucy.
-
Zaczyna ładnie pachnieć – pochwaliła, siadając na krześle.
-
Tak? Mam nadzieje, że będzie ci smakować – zachichotała, przygotowując sos.
- Po
zapachu, wiem, że będzie zjadliwe – żachnęła się z wielkim uśmiechem.
Kiedy
już wszystko było gotowe, dziewczyna nałożyła przyjaciółce porcję i
przysiadając się, jadły, co chwile śmiejąc się lub opowiadając jakieś głupoty.
Heartfilia
czuła się odprężona w jej towarzystwie, jednak cały czas zaprzątała sobie głowę
myślami o Natsu. Martwiła się czy wszystko u niego w porządku i jak Happy sobie
z nim radzi.
Chwilę
później posprzątały i usiadły w salonie z kubkiem herbaty w ręku.
- Co
tak wzdychasz? – zagaiła Cana, uważnie się jej przyglądając.
- Eh…
bo zastanawiam się, jak się czuje Natsu. Happy mówił, że pierwszy raz był
pijany – tłumaczyła skrępowana.
- A
no tak. Takiego naprutego, to go nie widziałam – zaśmiała się radośnie.
-
Miałam ochotę go stłuc – wyznała czując irytację.
-
Chyba nie tylko ty – napomknęła. – Nie widziałaś miny Gray’a – uśmiechnęła się tajemniczo.
Lucy
przyjrzała jej się uważnie, jednak wolała nie wiedzieć, co kryje się za tym
wyrazem twarzy.
Odstawiła
kubek na stolik i podciągnęła kolana pod brodę. Jej wzrok skierował się na
białą półkę, gdzie trzymała książki i różne pamiątki. Coś jej nie pasowało.
Znajdowało się tam puste miejsce, w którym stała bardzo ważna dla niej rzecz.
Zerwała
się z kanapy i podbiegła do regału. Jak w amoku, dotykała książek,
przestawiając je kilkukrotnie, jakby przedmiot miał się tam z powrotem pojawić.
-
Nie, nie, nie… - histeryzowała.
- Co
się stało, Lucy? – spytała zaniepokojona Cana, podchodząc bliżej.
-
Szkatułka. Listy do mamy. Nie ma jej – wydusiła przez ściśnięte gardło, czując
napływające do oczu łzy.
Otworzyła
szybko oczy. Nadal leżała na kanapie, jednak jej głowa spoczywała niżej niż
ostatnio. Uniosła się na łokciu i rozejrzała po pokoju. Była zupełnie sama.
-
Jellal?
Odpowiedziała
jej głucha cisza.
Zaniepokojona,
wstała. Poprawiła pogniecioną na pupie sukienkę i założyła sobie kosmyki włosów
za uczy. Zajrzała do kuchni. Pusto. Przeszła do sypialni. Tam też go nie
zastała. Weszła jeszcze do kilku pokoi, po raz kolejny się rozczarowując.
Ostatnim
miejscem była łazienka. Pewnym krokiem pokonała dzielącą ją odległość. Jeżeli
tam jest, będzie zamknięte, pomyślała. Nie chciała zastać kolejnego pustego
pomieszczenia. Mówił, że zostanie. Wierzyła, iż jej nie opuści.
Z
rozmachem otworzyła drzwi i stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła ten widok.
Jellal
wychodził spod prysznica z przepasanym luźno na biodrach ręcznikiem, zaczesując
do tyłu palcami mokre włosy na głowie. Para kłębiąca się w łazience, jego prawie
nagie, dobrze zbudowane ciało i ten zapach mięty, przyprawiły dziewczynę o
zawrót głowy. Mężczyzna otworzył oczy i zdziwiony niespodziewanym pojawieniem
się Scarlet, zastygł podczas wykonywanej czynności. Piekący rumieniec oblał jej twarz
i pełna zawstydzenia, spuściła głowę.
-
Przepraszam… - pisnęła, wycofując się i drżącą ręką zamknęła za sobą drzwi.
Roztrzęsiona,
na drżących nogach, pobiegła do salonu i opierając się o ścianę, zsunęła się na
podłogę. Starała się opanować niespokojne bicie serca, jednak w kółko przypominając
sobie, to co zobaczyła, nie była w stanie się uspokoić.
Schowała
twarz w dłoniach i nerwowo zachichotała.
- Ale wpadka – uśmiechnęła się.
Siedząc
na ziemi, wsłuchiwała się w ciche dźwięki dochodzące z łazienki. Uświadomiła
sobie, że jej również przydała by się jakaś relaksująca kąpiel i czyste
ubranie. Po chwili, nie czując już drżenia, wstała i przeszła do korytarza.
Drzwi
od mieszkania otworzyły się i do środka weszła strapiona Mei. Erza przyjrzała
się jej uważnie.
-
Emm… Mistrz cię wzywa… - jęknęła, drapiąc się po głowie.
-
Teraz? – bąknęła zezując to na łazienkę to na swoje ubranie.
Niebiesko
włosa zrozumiała narzekanie przyjaciółki.
-
Idź do mnie – poleciła, podając jej klucze.
-
Ale..
-
Jellal zostanie tu ze mną – przerwała, uspokajając jej myśli. – Przyjdę z nim
później. Trzeba w końcu rozwiązać jego problem – dodała.
Kiwnęła
głową.
-
Idź już – ponagliła ją Fernandes.
-
Dziękuję – Erza uśmiechnęła się i wyszła z mieszkania.
Pierwsza ~ !
OdpowiedzUsuńTrochę pomieszałaś z tym rozdziałem. Bo co chwilę przechodziłaś od jednej postaci do drugiej, ale tego nie zaznaczałaś i ja się potem zastanawiałam, czy czytam jeszcze Levy czy to już Lucy...
Dziwnie się to czytało.
Bickslow : Uff, chyba zapomniała...
Kyaaaaaaaaaa ~ !
Bickslow : No masz ci...
Gajeel rozbierał Levy ~ ! Ja bym się nie opierała *o* Ale to tylko ja chyba jestem taka walnięta :3
Biedna Lu~chaaaan :(
A Erza to ma szczęście xD
Buzia ~ !
~Reneé
Nominuję cię do The Versatile Blogger Award więcej o tym u mnie http://nalu-utraconeuczucia.blogspot.com/p/the-versatile-blogger-award.html
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do The Versatile Blogger Award. Więcej informacji znajdziesz na moim blogu:
OdpowiedzUsuńhttp://myhistory-of-fairytail.blogspot.com
Podoba mi się jak fajnie tu opisałaś co się działo u erzy, levy i lucy :3 I wg tak romantycznie <3 Padłam jak Erza zobaczyła Jellala :D Kocham twoje opowiadania !
OdpowiedzUsuń