Łączna liczba wyświetleń

30 marca 2013

Rozdział 14 - Niewybaczalnym jest zawieść


Natsu otworzył leniwie oczy. Świat nadal nieprzyjemnie wirował i sprawiając, że jego ciało i obolała głowa były strasznie ciężkie. Powoli wsparł się na łokciach i rozejrzał wokoło. Był w swoim domu, a na jego kolanach drzemał Happy.
- Rany… co się wczoraj stało? – jęknął, próbując sobie przypomnieć, dlaczego czuje się tak fatalnie.
Nie chciał budzić przyjaciela, jednak pragnienie napicia się jakiegoś płynu zwyciężyło. Szturchnął kota, który natychmiast się ocknął i błyskawicznie wzleciał w powietrze.
- Natsu!! Żyjesz… Lucy cię nie zabiła.. – łkał ucieszony, przywierając do twarzy chłopaka.
- Szoo? Szem mala mie zabisz? – mamrotał, próbując odciągnąć go od siebie.
Szarpnął mocniej i nieoczekiwanie obaj spadli z rozkołysanego hamaku. Powyginani w dziwnych pozach, pozbierali się z ziemi.
- O czym ty mówisz? – kontynuował, wlekąc się w stronę prowizorycznej kuchni.
Wokół walały się brudne naczynia, pogniecione plakaty z zadaniami i nieuprana odzież. Chłopak odruchowo uniósł rękę i powąchał się pod pachą. Zmarszczył nos, uświadamiając sobie, że przydałaby mu się odświeżając kąpiel i jakaś czysta bielizna.
Otworzył lodówkę, praktycznie świecącą pustkami. Wypatrzył butelkę z zaczętym sokiem i przystawiając ją sobie do ust, wypił jednym duszkiem.
Odstawił pustą butelkę na zagracony stolik i odetchnął.
- Happy… mamy coś jeszcze do picia? – spytał z nadzieją. – Pić mi się chce, a głowa mi pęka… - jęknął, przytykając dłonie do skroni.
- Niestety Natsu. Nie robiliśmy zakupów już dawno. Zawsze chodziliśmy jeść do Lucy – poinformował przyjaciela kot, szukając mu czystych gatek.
- Dobra.. – westchnął, kierując się w stronę łazienki. – Wykąpie się i idziemy do gildii.
- Aye! – krzyknął, lecąc za nim z bielizną w łapkach.

- Ty chyba lubisz jak cię boli, co? – zakpił Gajeel, patrząc karcąco na kuśtykającą obok dziewczynę.
- A ty tak bardzo lubisz się ze mną drażnić? – warknęła przez zęby Levy, ściskając dłonie w pięści.
Irytował ją tak bardzo, że miała ochotę go uderzyć. Powstrzymywała się z trudem, pamiętając o jego twardym jak skała ciele. Prędzej sobie by coś zrobiła, niż jemu.
- A żebyś wiedziała… - mruknął ledwie słyszalnie.
- Mówiłeś coś? – spytała, zastanawiając się, czy przypadkiem się nie przesłyszała.
- Tak.
Patrzyła na niego w oczekiwaniu, jednak nie uzyskiwała odpowiedzi, a jedynie drwiące z niej spojrzenie.
- Może byłbyś tak łaskawy i powtórzył? – stwierdziła sucho.
- Może… - mruknął.
Łypnął na nią wzrokiem i uśmiechnął się chytrze. Zatrzymał się nagle w miejscu i złapał ją za ramiona. Przybliżył się, co wywołało dreszcz na jej ciele.
- Co byś zrobiła, żeby to usłyszeć?
Przełknęła gorączkowo ślinę. Jego ciemne oczy przeszywały ją na wskroś, silne ręce nie dawały możliwości ucieczki.
- Eee… właściwie – zaczęła nerwowym głosem.
Gajeel uśmiechnął się szerzej i szybkim ruchem, zarzucił sobie zaskoczoną dziewczynę na ramię. Zwisała ze sporej dla niej wysokości, widząc tylko jego sylwetkę od tyłu i ścieżkę, którą podążali.
- Hej! – krzyknęła zdezorientowana. – Co ty sobie myślisz?! Postaw mnie! – protestowała, uderzając pięściami w jego plecy.
- Ge-hee… Cicho tam. Wszystko opóźniasz, szybciej będzie cię przenieść, niż gdybyś miała leźć tak ślamazarnie – mruknął, idąc pewnym krokiem, zupełnie ignorując jej wierzganie.
- Jesteś okropny! Nie liczysz się z moim zdaniem! Idiota… - obolałą dłonią otarła spływające łzy.
Mimo jego zachowania i okazywanego chłodu, jego ciało było ciepłe. Nie miałaby odwagi powiedzieć o tym otwarcie, ale cieszyła się, że na swój sposób się nią opiekował. Delikatnie chwyciła końcówki jego włosów, tak by tego nie poczuł i przeczesała je palcami. Czarne grube kosmyki, na pierwszy rzut sztywne i szorstkie, były delikatne.
Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Dziękuję – szepnęła cicho, jakby do siebie.
Wiedziała, że to usłyszał, czując jak jego sztywne barki, powoli się rozluźniają.
Po jakimś czasie, dostrzegła mijaną przez nich bramę gildii i chwilę później samo wejście do budynku i lekko zdezorientowane twarze przyjaciół.
Gajeel ściągnął ją i posadził na miejscu obok uważnie przyglądającej się jej białej kotce i zatroskanej Wendy.
- Levy! Co się stało? – spytała dziewczynka, chwytając ją delikatnie za dłoń.
- Obiła się i uparta nie chciała się przyznać. Możesz się nią zająć? – mruknął chłodnym tonem mag.
Pokiwała głową i z uśmiechem zwróciła się do McGarden.
- Nie martw się, uleczę cię.
- Dziękuję Wendy – odetchnęła z ulgą, patrząc na roześmianą twarz towarzyszki.

Pali. Paliła go skóra, gdzie leżała niebiesko włosa. Szlag, czemu to mnie tak drażni? Gajeel oddalił się, nie chcąc im przeszkadzać i tym samym ulżyć sobie samemu. Nie miał pojęcia, co się z  nim dzieje. Wiedział, że ta dziewczyna ma na niego jakiś dziwny wpływ, ale czemu?
Oparł się o jeden z filarów i przybierając swoją typową, odpychającą postawę, skupił się na obserwowaniu ludzi.
Juvia czająca się niedaleko, wlepiała swój dziwacznie obłąkany wzrok w skacowanego Gray’a, siedzącego przy barze. Bełkotał coś do białowłosej dziewczyny, która wycierając kufel, uśmiechała się niemrawo. W tym momencie przypomniał sobie o wczorajszej nocy. Spili się i dokuczają im dolegliwości. On sam nie doszedł jeszcze do siebie.
Czujne ucho wychwyciło dźwięki dobiegające z wejścia.
- Ge-hee… - uśmiechnął się krzywo, widząc wchodzącego Natsu.
Zrobił krok ku niemu i wyprostował się.
- Te napaleńcu. Myślałem, że rzygasz gdzieś po kątach – zakpił, krzyżując ręce na piersi.
Mag ożywił się i łypnął na niego.
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie – burknął, przybliżając się.
Stanęli naprzeciw siebie i mierzyli się wzrokiem. Gajeel w normalnych okolicznościach, prowadziłby z nim utarczkę słowną, jednak stracił na to ochotę.
Otwierał usta, żeby rzucić coś z drwiną, kiedy wokół zrobiło się dziwnie cicho. Zerknął za stojącego przed nim chłopaka.
Weszła wielka diva, pomyślał, widząc stojącą na progu Scarlet, roztaczającą wokół siebie dziwnie nieprzyjemną aurę.


Erza patrzyła trochę tępawo na zebranych w budynku ludzi. Wyjątkowo, czuła się nieswojo i dosyć niepewnie, kiedy obserwowali każdy jej ruch. Czyżby nie wykąpała się dobrze? Wciągnęła powietrze, chcąc dyskretnie sprawdzić, czy nie unosi się od niej jakiś nieprzyjemny zapach, jednak nic takiego nie stwierdziła.
Mimo wszystko, nadal jej samopoczucie nie było dobre. Po co ja piłam, skarciła się w myślach i ruszyła w głąb pomieszczenia. Minęła uważnie przypatrujących się jej dwóch smoczych zabójców i zatrzymała się przed barem, gdzie konał skacowany Gray.
Obrzuciła go zaniepokojonym spojrzeniem i zerknęła na stojącą Mirę.
Dziewczyna ze skwarzoną miną, próbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.
- Jest mistrz? – spytała Erza, nerwowo stukając palcami o blat.
Białowłosa pokiwała głową.
- Eee… mogę o coś spytać? – speszona przybliżyła się. – Czemu wszyscy tak dziwnie na mnie patrzą? Jestem brudna, czy co?
Mira zlustrowała ją wzrokiem i wzruszyła ramionami.
- Ja tam nie widzę, żadnych plam. Ale… chyba o co innego chodzi – sapnęła, ze współczującym wyrazem twarzy.
Scarlet uniosła brwi. W tym samym czasie przy schodach pojawił się Macarov z kamiennym wyrazem twarzy. Kiwnął palcem, dając znak by dziewczyna udała się za nim, a sam nie czekając na nią, ruszył do swojego pokoju.
Poszła w ślad za nim, czując na sobie spojrzenia przyjaciół i tę okropną ciszę. Znalazła się w przyjemnym pomieszczeniu, pełnym książek, rysunków robionych przez magów z czasów dzieciństwa i kilku rupieci przypominających dobre wspomnienia. Staruszek odwrócony do niej tyłem, zatrzymał się przed oknem.
- Zamknij proszę drzwi – poprosił z zupełnym spokojem.
Dziewczyna wykonała polecenie i stanęła na środku pokoju.
Mistrz chwilę patrzył przez okno, gdzieś w dal ze splecionymi na plecach dłońmi. Jego spokój i postawa, były nieznośne, jednak w pewnym sensie bała się odezwać. Nie wiedziała, czego od niej oczekiwał.
Nagle obrócił się i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Powiedz mi. Co się wczoraj wydarzyło?
Zdziwiona przełknęła ślinę.
- Zależy o co mistrz pyta – odparła zupełnie spokojnie.
Uśmiechnął się.
- Chodzi mi o wczorajszy wieczór. Wielu z was jest w stanie wskazującym nadmierne wykończonych, obolałych i nie za dobrze myślących. Przechadzając się w nocy po mieście, zauważyłem, kilkoro z was, nie mogących ustać na własnych nogach – zmrużył oczy. – W dodatku mój schowek na wysokooprocentowane trunki, został opróżniony – podsumował.  – Wiesz coś o tym?
W jednej chwili, wydarzenia z wczorajszego wieczoru, przewinęły się w jej głowie jak klatki z filmu.
- Tak mistrzu – potwierdziła. – Całą winę biorę na siebie. To wszystko moja wina – rzekła stanowczo.
Nie chciała obciążać winą przyjaciół. W końcu to ona ich wszystkich upiła. Nie mogła sobie tylko przypomnieć, co ją do tego podkusiło, żeby brać alkohol mistrza.
Staruszek cmoknął i mimowolnie się uśmiechnął.
- Jak zwykle szlachetna. Jednak wiem o wszystkim i karę rozdzielę po równo – pokiwał głową ucieszony. – A będzie ona sprawiedliwa – zachichotał.
Erza uśmiechnęła się cierpko.
- Nie można niczego przed tobą ukryć – powiedziała, lekko się rozluźniając.
Zerknął na nią, przenikającym wzrokiem i spoważniał.
- Masz rację – potaknął, prostując się. – Wejdźcie.
Drzwi znajdujące się za nią, powoli otworzyły się i do uszu dziewczyny doszły odgłosy kroków. Odwróciła się, czując jak jej ciało sztywnieje.
Do pokoju weszła lekko zdenerwowana Mei, a za nią, zakapturzony mężczyzna. Zamknął on drzwi i niepewnie odsłonił twarz.
Erza z obawą spojrzała na mistrza.
- Długo miałaś zamiar go ukrywać, nie informując mnie o niczym? – spytał surowo. – Czy wiesz, że jest poszukiwany przez Radę, bo zdrajcy nie mogą być na wolności?
-Wiem… - szepnęła spuszczając głowę. Nerwowo zaciskała zbielałe pięści.
- I co miałaś zamiar w tej sprawie zrobić?
Ból w klatce piersiowej, nasilał się z każdym oddechem, a w głowie panował zamęt. Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy z pewnością jaką osiągnęła, dzięki uporowi.
- Chronić go.
Mierzyli się wzrokiem przez dłuższy czas. Żadne z nich nie chciało ustąpić. W końcu Macarov, westchnął, porał oczy palcami i zerknął na stojące przed nim rodzeństwo.
- Czy jesteście pewni, odpowiedzialności jaka spadnie na gildię, kiedy Rada dowie się, że tu jest ukrywany zdrajca? – spytał.
- Tak.
- Mistrzu.
Erza stanęła przed nim i nie do końca panując nad emocjami, uklęknęła przed nim i czując łzy na policzku, skłoniła głowę.
- Proszę… - chciała coś powiedzieć, ale nie mogła zebrać słów.
Poczuła dotyk dłoni na swojej głowie i powoli ją uniosła.
Mistrz patrzył na nią dobrotliwie i trochę niepewnie uśmiechnął się.
- Spokojnie.
Zerknął na Jellal’a i zmrużył oczy w zamyśleniu. Dziewczyna wstała i przetarła oczy, wierzchem dłoni.
- Niewielu cię widziało prawda? – spytał staruszek, podchodząc bliżej.
- Nie – odrzekł cichym głosem mężczyzna.
- W takim razie… Możemy podać cię za kogoś innego – postanowił, uśmiechając się chytrze.
- Jak to? – zdziwiła się Erza.
- Jeden z członków Fairy tail jest wam nieznany z twarzy, prawda? – stwierdził, zerkając na dziewczynę.
Scarlet przekopała w pamięci listę członków i dopasowała do nich obrazy ich twarzy. Brakowało jednego z nich.
- Mystogan… - szepnęła.
- Właśnie – uśmiechnął się dumny, podchodząc do biurka.
- Tak więc…
- Więc, od dzisiaj Jellal Fernandes będzie się przedstawiał jako Mystogan, który nie jest spokrewniony z obecną tu Mei, ale łączy ich jedynie podobieństwo w wyglądzie – wzruszył ramionami, siadając w fotelu. – Jednak, nie będziesz mógł, od tak, przechadzać się po mieście. Najpierw trzeba zaimprowizować pojawienie się nikomu nieznajomego członka.
Emocje wzięły górę i niemogąca się już dłużej powstrzymywać Erza, wybuchła płaczem i doskakując do mistrza uścisnęła go rozradowana.
- Dziękuję… - załkała.
Poczuła obejmujące ją krótkie starcze ramiona i ogarnęło ją szczęście.
- Dziecko, pamiętaj, że nie możesz zawsze polegać tylko na sobie.
- Wiem… - pociągnęła nosem i odkleiła się od Macarova.
Uśmiechnęła się i spojrzała na stojące rodzeństwo, których twarze wyrażały ulgę.

Strapiona Lucy, której oczy były opuchnięte od płaczu, weszła wraz z Caną do budynku gildii. Od razu rzuciło jej się w oczy, że ludzie byli dziwnie niespokojni, jakby coś się miało wydarzyć. Wymieniła zdziwione spojrzenia z przyjaciółką i pospiesznie podeszły do baru, za którym stała Mira, wyglądająca jakby miała iść na ścięcie.
- Co się stało? – spytała blondynka.
Strauss ożywiła się, kiedy zobaczyła Heartfilie i ze zmartwieniem spytała:
- A tobie co się stało?
Dziewczyna machnęła ręką.
- Nic takiego. Powiedz lepiej, co tu się dzieje. Czemu wszyscy są tacy niespokojni?
- Wiesz, to ma związek z wczoraj… - zaczęła skruszona, zezując na boki.
W tej samej chwili na blat baru wskoczył zadowolony Macarov i z założonymi na biodrach dłońmi, obrzucił roześmianym wzrokiem wszystkich zebranych.
- Balujący wczoraj magowie, wystąp przed bar – polecił.
Lucy wraz z Caną i innymi stanęła w wyznaczonym miejscu. Obok nich zatrzymała się Erza z dość strapioną miną. Zdziwiona Lucy, nie wiedząc, czego się spodziewać, zerknęła na mistrza.
- Moi kochani. Wczoraj miała miejsce nielegalna libacja, o której dowiedziałem się dzisiaj rano. Z tej okazji, że wypiliście wszystkie moje cenne napoje, dostaniecie za to stosowną nagrodę.
- Nagrodę? – wyrwało się zdziwionemu Natsu.
Staruszek skarcił go wzrokiem.
- I to specjalną – dodał.
- A co to? – ciągnął zainteresowany chłopak.
- Właśnie do tego zmierzam – pokiwał głową zadowolony.
Zapanowała cisza. Każdy spoglądał po sobie, nie wiedząc, czego oczekiwać. Lucy badawczo zerknęła na nazbyt ożywionego maga ognia.
- Tak więc, mężczyźni dostają miesięczny obowiązek czyszczenia basenu, mycia okien i… sprzątania wszystkich publicznych toalet, włącznie z tą tu w gildii i moją osobistą – skwitował, szczerząc się.
- Cooo??!! – magowie ryknęli chórem.
Dziewczyna patrzyła na ich zmieszane i oburzone twarze, wychwytując pojedyncze słowa z szemrania pomiędzy nimi.
- A główny winowajca popijawy? – wtrącił poirytowany Gajeel.
Mistrz uniósł brew i skierował wzrok w stronę zmieszanej Erzy. Wszyscy naraz na nią spojrzeli.
- Erza Scarlet otrzyma zadanie specjalne, polegające na sprzątaniu mojego domu i cotygodniowej pielęgnacji moich stup, aż do odwołania – stwierdził bez ogródek. – A panna Mira, będzie codziennie mi gotować. Obie w strojach pokojówek – uśmiech na jego twarzy zrobił się ogromny a oczy zalśniły.
- Ma przesrane… - podsumował Gray.
- Masz jakieś obiekcje? Może któraś z nich się zawsze z tobą zamienić – mruknął Macarov.
Mężczyźni jednocześnie wybuchli gromkim śmiechem.
- Ha ha… Mózgolód jako pokojóweczka… Chciałbym to zobaczyć – zakpił Natsu, krztusząc się śmiechem.
- Uważaj ty…
- Cisza – zganił ich staruszek.
Wszyscy jak na raz zamilkli.
- Skoro wszyscy wiedzą, jaka czeka ich praca, możecie się rozejść – polecił, zeskakując z blatu.
Chichocząc w szybkim tempie zniknął, za drzwiami gabinetu.
Lucy westchnęła. Ona nie dostała żadnej kary, więc nie musiała się tym aż tak przejmować.
Martwiła się jedynie jej drogocenną szkatułką na listy, która była dla niej najcenniejszym skarbem. Co się mogło z tym stać?
Usiadła na barowym stołku, czując jak zbiera jej się na płacz.
- Co się stało, Lucy? – spytała zmartwiona Erza.
Usiadła obok niej i chwyciła ją delikatnie za dłoń.
- Bo… bo… kiedy była u mnie Cana, zauważyłam, że…. że…
Nie skończyła, bo potok łez samoczynnie wypływał jej z oczu. Ocierała je wierzchem dłoni, jednak nie mogła się uspokoić.
Poczuła dotyk dłoni na ramieniu.
- Jej szkatułka zniknęła – wyjaśniła Cana.
Erza otworzyła szerzej oczy, uświadamiając sobie znaczenie tych słów.
- Ta szkatułka z listami? – spytała.
Heartfilia pokiwała twierdząco głową.
- Kto ostatni był w twoim mieszkaniu?
Blondynka uspokoiła się na tyle, by spojrzeć jej w oczy.
- Chyba… Natsu…
Scarlet nagle uderzyła pięścią w stół. Chwyciła mocniej dziewczynę za rękę i wraz z Caną wyszły w pośpiechu z budynku gildii. Mijając zajętych sobą magów, przemknęły w mgnieniu oka spoza teren miasta.
Ledwo orientująca się w sytuacji Lucy, dopiero po pewnym czasie uzmysłowiła sobie, gdzie zmierzają i przed kogo domem się zatrzymały.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Erza wyszła przez drzwi niosąc przed sobą w rękawiczkach ozdobną szkatułkę.
- To twoje, prawda?
Lucy nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- Przecież to dom…
- Natsu – dokończyła za nią Scarlet. – W takim razie, wysyłam do niego dzisiaj stosowne pismo sądowe – stwierdziła zawzięta.

4 marca 2013

Rozdział 13 - Upartość ponad wszystko

Zaczynała się wybudzać. Z powrotem świadomości dopadł ją potworny ból głowy, suchość w gardle i te nieznośne mdłości. Czuła się fatalnie. Zamrugała kilkukrotnie. Była w swoim pokoju. Leżała w łóżku, w tej samej sukience, którą miała rano…
Zerknęła w stronę okna. Słońce było wysoko na niebie, przez uchylone okno do pomieszczenia wdzierały się jasne promyki i chłodny wietrzyk.
Obróciła się powoli na bok. Druga poduszka była pognieciona, tak samo jak pościel. Dotknęła ręką materiał. Był jeszcze ledwo ciepły.
Wysilając ociężały mózg, próbowała sobie przypomnieć, co się stało miedzy rankiem, a momentem, w którym znalazła się w łóżku. Jednak miała w głowie pustkę.
- Jak mogłabym zapomnieć, co się działo… - jęknęła, ocierając twarz dłońmi. – Pić…
Z trudem uniosła obolałe i ciężkie ciało, położyła stopy na chłodnej podłodze i siedząc, starała się opanować zawroty głowy.
Podnosząc ciało i trzymając się ściany, powlokła nogami w stronę kuchni. Idąc korytarzem, docierały do niej odgłosy przyciszonej rozmowy. Jednak każde słowo, choć niezrozumiałe, dudniło w uszach, przyprawiając o pulsujący ból. Zatrzymała się przed wejściem i prawie kładąc się na drzwiach, pchnęła je powoli. Wjechała na nich do środka i osunęła się na podłogę.
Siedząc na ziemi, zobaczyła gnieżdżące się przy stole dwie osoby. Odwrócony do niej tyłem niebiesko włosy mężczyzna w obcisłej czarnej koszulce bez rękawów, patrzył na zaskoczoną dziewczynę, która z przerażeniem wbiła wzrok w Scarlet.
- Erza! – krzyknęła i w mgnieniu oka znalazła się przy niej.
Ujęła jej twarz w dłonie i bacznie się jej przyjrzała.
- Jak się czujesz? Słabo ci? Powinnaś jeszcze odpoczywać… - pouczała.
Tytania zerknęła na chłopaka. Ten w tym samym czasie odwrócił się i ich brązowe oczy się spotkały.
Twarz Jellal’a ze spokojnej zrzedła i wstąpiło na nią zmartwienie. Jej serce przyspieszyło, a żołądek skurczył się, kiedy doskoczył do niej i powoli wziął ją w ramiona.
- Powinnaś leżeć. Pospieszyłaś się, właśnie miałem do ciebie iść… - szeptał, a w jego głosie dało się zauważyć zdenerwowanie.
Wyniósł ją z kuchni i posadził na kanapie w salonie. Przykrył kocem i sam usiadł obok. Mei w tym czasie przygotowała śniadanie. Mimowolnie ciężka głowa Scarlet zsunęła się na ramię chłopaka.
- Pić…
Starsza Fernandes podała jej szklankę z napojem. Dziewczyna wypiła łapczywie i oddając naczynie, cos sobie uświadomiła.
- Co się wczoraj stało? Nic nie pamiętam… - mruknęła, kładąc dłoń na czole.
- Mira zorganizowała przyjęcie i bawiliście się nie całkiem przyzwoicie – tłumaczył z drwiącym uśmiechem mężczyzna. – Z tego co się dzisiaj dowiedziała Mei, kazałaś swoim towarzyszom pić spore ilości alkoholu – spojrzał na nią znacząco.
- Naprawdę? Nie pamiętam tego.. – jęknęła. – Coś jeszcze?
- Chciałaś mnie upić – dodał.
- Taaaak? – zażenowana spuściła wzrok.
- A potem przyniósł cię do domu – wtrąciła Mei, karcąco patrząc na brata, żeby już więcej nie mówił.
To by się zgadzało, pomyślała. Ułożyła się wygodnie i korzystając z okazji, zsunęła głowę na uda chłopaka.
Podejrzewała, że musiał być zaskoczony, jednak nie patrząc na niego, utkwiła wzrok w przyjaciółce.
Odprężona, uśmiechnęła się leniwie.
- Swoją drogą, czemu ciebie nie było z nami? – spytała po chwili.
Mei zarumieniła się i niespokojnie poruszyła na siedzeniu.
- Była na takiej dosyć spontanicznej i szybkiej misji – tłumaczyła się, zezując po przyjaciółce i bracie.
Nerwowo ściskała rąbek spódnicy, co sugerowało, że coś przed nimi ukrywa. Scarlet ściągnęła brwi, jednak nie naciskała na głębsze wyznania. Mei, kiedy będzie chciała, powie jej sama o wszystkim.
Nagle wstała, uśmiechnęła się , zlustrowała wszystko wzrokiem i jakby sobie przypomniała o czymś ważnym, wyszła z pokoju.
Zdziwiona para patrzyła w stronę drzwi w milczeniu.
- To było dziwne – stwierdził chłopak.
- Może zostawiła otwarte mieszkanie – zgadywała Erza.
Zapadła cisza.
Dziewczyna leżąc, czuła się dziwnie senna. Ból głowy ustępował w niewielkim stopniu, jednak nie dokuczały jej już mdłości.
W pewnym momencie wyczuła wplątujące się w jej włosy palce mężczyzny, które masowały jej skórę. Przeszły ją dreszcze po ciele, przez które odruchowo się wzdrygnęła.
Jellal zauważył jej reakcję.
- Zimno ci? – spytał, wyplątując dłoń, by poprawić otulający ją koc.
- Nie – szepnęła, przez ściśnięte gardło. – Jest dobrze.
Odetchnęła powoli.
- Zostaniesz, prawda?
- Jak długo będziesz chciała – odpowiedział łagodnie.
Znowu zaczął powoli gładzić ją po głowie. Uśmiechnęła się, szczęśliwa, iż jest przy niej tu i teraz. Jego odprężający dotyk, rozluźnił ją na tyle, że zmęczona kacem, zasnęła czując jego ciepło i bliskość.
 
 
Levy przemknęła cicho obok pokoju, gdzie zostawiła w nocy Gajeel’a. Sama wstała niezbyt prędko, tylko z powodu niemożności szybkiego zaśnięcia. Burczało jej w brzuchu, niestety dosyć głośno.
Martwiła się, by go nie obudzić. Niech jeszcze pośpi, nie będzie tyle zrzędził, modliła się w duchu, schodząc po schodach. Pechowo, na kilku ostatnich stopniach zrobiło się dziwnie mokro i pędząc, bosymi stopami poślizgnęła się, lądując z hukiem na ziemi.
- Aaaaa… - wydusiła z siebie stłumiony jęk, czując narastający ból w okolicach klatki piersiowej i biodra.
Brakowało jej tchu, kiedy obróciła się na plecy. Tłumiła napływające do oczu łzy i chęć wybuchnięcia rzewnym płaczem, nasłuchując czy gość jeszcze śpi.
Cisza.
Z trudem pozbierała się jakoś z podłogi i pokuśtykała w stronę kuchni. Zerknęła na ścienny zegar. Wskazywał on godzinę drugą popołudniu.
- Już tak późno? Pora na obiad… - żachnęła się zmartwiona.
Wyciągnęła kilka garnków i nachylając się do szafki po jajka, jęknęła z bólu. Zagryzła wargę i dzielnie zabrała się za przygotowanie posiłku.
Krzątając się przy kuchence, nie zorientowała się, że po jakimś czasie, nie była już sama.
Obracając się, by postawić naczynia na stole, omal ich nie upuściła, kiedy podskoczyła zaskoczona.
- Lepiej uważaj – mruknął, uważnie obserwujący ją Gajeel.
- Nie powinieneś mnie tak straszyć… - bąknęła, powoli podchodząc.
Starała się iść normalnie, z maską na twarzy, by niczego się nie zorientował. Położyła garnek na podstawce. Mag przeniósł wzrok na pojemnik i przybliżając się bliżej, wciągnął wydobywający się z niego zapach.
- Ładnie pachnie… Co to? – spytał uśmiechając się chytrze.
- Zupa. Zaraz ci naleję – westchnęła, wyciągając nabierkę, talerze i łyżki.
- Ale nie ma tam jakiejś trutki, co? – zakpił, unosząc pokrywę.
Dziewczyna postawiła na stole naczynia trochę gwałtowniej, niż się spodziewała. Obdarzyła go oburzonym spojrzeniem.
- Nie chcesz, to nie jedz. Łaski bez – fuknęła.
- Nie no spoko mała, przecież żartuję – tłumaczył, unosząc ręce.
- Nie bawi mnie to – stwierdziła, nalewając porce na talerz.
Postawiła go przed nim i odchodząc, zapomniała o obolałym biodrze. Stawiając krok, jęknęła cicho, co nie uszło uwadze Gajeel’a.
Słyszała jak odkłada łyżkę i odsuwa krzesło. Spięta, stała do niego tyłem, czując wzrok jego wzrok na swoich plecach.
- Co się stało? – jego ton nie był troskliwy, a raczej chłodny.
- Nic – szepnęła, parząc przed siebie.
Ogarnęły ją dreszcze, kiedy zorientowała się, że unosi jej koszulkę, w obolałym miejscu.
- Co ty…? – protestowała zawstydzona.
Zanim zdążyła go powstrzymać, chwycił jej nadgarstki wolną ręką i uniósł w górę. Czuła się zażenowana i obnażona, kiedy świdrował wzrokiem kawałek jej nagiej skóry. Twarz przybrała odcień purpury, gdy lekko zsunął w dół jej spódniczkę.
- Przestań… - błagała.
Sytuacja była dla niej upokarzająca. Nie powinien widzieć tego obicia, ani tym bardziej dotykać jej w ten sposób.
W końcu puścił jej dłonie i odsuwając się, skrzyżował ręce na piersi.
- Powinnaś iść z tym do Wendy – mówił stanowczo.
Dziewczyna potarła mrowiące nadgarstki, unikając jego spojrzenia.
- To nic takiego…
Oblicze Gajeel’a spochmurniało.
- Mam cię tam zanieść? – spytał chłodno.
- Poradzę sobie – odpowiedziała, kuśtykając do stołu.
Usiadła, nalała sobie zupy na talerz i nadąsana zaczęła trzęsącą się dłonią, nabierać płyn łyżką.
Chłopak przysiadł się i co jakiś czas, rzucając baczne spojrzenie, jadł razem z nią.
- Cholernie uparta z ciebie dziewczyna… - prychnął.
- I vice versa – mruknęła sucho.
 
 
Lucy przeciągnęła się leniwie w łóżku. Słońce raziło ją w zaspane oczy, a burczenie przypominało o spożyciu jakiegoś sensownego posiłku. Mlasnęła i zerknęła w bok. Cana wylegująca się obok, bawiła się kartami do tarota i mruczała coś niezrozumiałego.
- Dzień dobry – ziewnęła blondynka, gramoląc się spod ciepłej kołdry.
- Dobry, dobry – odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z tali.
Heartfilia doczłapała się do lodówki, wyciągnęła dzbanek z sokiem i miskę z wczoraj przygotowaną sałatką owocową. Kuknęła na zegarek. Trzecia.
Ściągnęła brwi i nalewając sobie napój, rozważała nad zrobieniem obiadu.
- Co chcesz zjeść? – spytała, otwierając wolną ręką jedną z szafek.
- Może być jakieś mięso – zaproponowała, oderwawszy się na chwilę od swojego zajęcia.
- Czyli dzisiaj pieczeń – westchnęła, przybliżając szklankę do ust.
Wypiła sok, odłożyła kubek i zabrała się za przygotowania. Po krótkim czasie wstawiła naczynie z odpowiednio doprawioną wołowiną do piekarnika. Ziemniaki gotowały się na palniku, więc w tym czasie rozstawiła talerze i sztućce na stole.
Cana wstała, ubrała spodnie i niespiesznie podeszła do krzątającej się Lucy.
- Zaczyna ładnie pachnieć – pochwaliła, siadając na krześle.
- Tak? Mam nadzieje, że będzie ci smakować – zachichotała, przygotowując sos.
- Po zapachu, wiem, że będzie zjadliwe – żachnęła się z wielkim uśmiechem.
Kiedy już wszystko było gotowe, dziewczyna nałożyła przyjaciółce porcję i przysiadając się, jadły, co chwile śmiejąc się lub opowiadając jakieś głupoty.
Heartfilia czuła się odprężona w jej towarzystwie, jednak cały czas zaprzątała sobie głowę myślami o Natsu. Martwiła się czy wszystko u niego w porządku i jak Happy sobie z nim radzi.
Chwilę później posprzątały i usiadły w salonie z kubkiem herbaty w ręku.
- Co tak wzdychasz? – zagaiła Cana, uważnie się jej przyglądając.
- Eh… bo zastanawiam się, jak się czuje Natsu. Happy mówił, że pierwszy raz był pijany – tłumaczyła skrępowana.
- A no tak. Takiego naprutego, to go nie widziałam – zaśmiała się radośnie.
- Miałam ochotę go stłuc – wyznała czując irytację.
- Chyba nie tylko ty – napomknęła. – Nie widziałaś miny Gray’a – uśmiechnęła się tajemniczo.
Lucy przyjrzała jej się uważnie, jednak wolała nie wiedzieć, co kryje się za tym wyrazem twarzy.
Odstawiła kubek na stolik i podciągnęła kolana pod brodę. Jej wzrok skierował się na białą półkę, gdzie trzymała książki i różne pamiątki. Coś jej nie pasowało. Znajdowało się tam puste miejsce, w którym stała bardzo ważna dla niej rzecz.
Zerwała się z kanapy i podbiegła do regału. Jak w amoku, dotykała książek, przestawiając je kilkukrotnie, jakby przedmiot miał się tam z powrotem pojawić.
- Nie, nie, nie… - histeryzowała.
- Co się stało, Lucy? – spytała zaniepokojona Cana, podchodząc bliżej.
- Szkatułka. Listy do mamy. Nie ma jej – wydusiła przez ściśnięte gardło, czując napływające do oczu łzy.
 
 
Otworzyła szybko oczy. Nadal leżała na kanapie, jednak jej głowa spoczywała niżej niż ostatnio. Uniosła się na łokciu i rozejrzała po pokoju. Była zupełnie sama.
- Jellal?
Odpowiedziała jej głucha cisza.
Zaniepokojona, wstała. Poprawiła pogniecioną na pupie sukienkę i założyła sobie kosmyki włosów za uczy. Zajrzała do kuchni. Pusto. Przeszła do sypialni. Tam też go nie zastała. Weszła jeszcze do kilku pokoi, po raz kolejny się rozczarowując.
Ostatnim miejscem była łazienka. Pewnym krokiem pokonała dzielącą ją odległość. Jeżeli tam jest, będzie zamknięte, pomyślała. Nie chciała zastać kolejnego pustego pomieszczenia. Mówił, że zostanie. Wierzyła, iż jej nie opuści.
Z rozmachem otworzyła drzwi i stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła ten widok.
Jellal wychodził spod prysznica z przepasanym luźno na biodrach ręcznikiem, zaczesując do tyłu palcami mokre włosy na głowie. Para kłębiąca się w łazience, jego prawie nagie, dobrze zbudowane ciało i ten zapach mięty, przyprawiły dziewczynę o zawrót głowy. Mężczyzna otworzył oczy i zdziwiony niespodziewanym pojawieniem się Scarlet, zastygł podczas wykonywanej czynności. Piekący rumieniec oblał jej twarz i pełna zawstydzenia, spuściła głowę.
- Przepraszam… - pisnęła, wycofując się i drżącą ręką zamknęła za sobą drzwi.
Roztrzęsiona, na drżących nogach, pobiegła do salonu i opierając się o ścianę, zsunęła się na podłogę. Starała się opanować niespokojne bicie serca, jednak w kółko przypominając sobie, to co zobaczyła, nie była w stanie się uspokoić.
Schowała twarz w dłoniach i nerwowo zachichotała.
 - Ale wpadka – uśmiechnęła się.
Siedząc na ziemi, wsłuchiwała się w ciche dźwięki dochodzące z łazienki. Uświadomiła sobie, że jej również przydała by się jakaś relaksująca kąpiel i czyste ubranie. Po chwili, nie czując już drżenia, wstała i przeszła do korytarza.
Drzwi od mieszkania otworzyły się i do środka weszła strapiona Mei. Erza przyjrzała się jej uważnie.
- Emm… Mistrz cię wzywa… - jęknęła, drapiąc się po głowie.
- Teraz? – bąknęła zezując to na łazienkę to na swoje ubranie.
Niebiesko włosa zrozumiała narzekanie przyjaciółki.
- Idź do mnie – poleciła, podając jej klucze.
- Ale..
- Jellal zostanie tu ze mną – przerwała, uspokajając jej myśli. – Przyjdę z nim później. Trzeba w końcu rozwiązać jego problem – dodała.
Kiwnęła głową.
- Idź już – ponagliła ją Fernandes.
- Dziękuję – Erza uśmiechnęła się i wyszła z mieszkania.   

3 marca 2013

Rozdział 12 - Rozwiązujące się języki

Lucy patrzyła ze zniesmaczeniem na upitego chłopaka, zachowującego się jak pies. Zastanawiała się, jak udało mu się na siedząco, podrapać się nogą w ucho. Widać alkohol czyni cuda.
Odłączyła się od Levy, która zatrzymała się przy rechoczącej trójcy przy drzwiach. Minęła Freed’a i opiekującą się nim Mirę i kucnęła przed siedzącym Natsu.
Zaciągnął głęboko powietrze nosem i wyszczerzony obwąchał jej twarz i dekolt.
- Natsu! – krzyknęła i odruchowo go spoliczkowała.
Zdziwiony, spał na plecy i uraczył ją mętnym spojrzeniem.
- Lucy… Hik! Ale ty ładniee… pachniesz – uśmiechnął się rozmarzony i kołysząc głową na boki, utkwił wzrok w jej biuście.
- Jak mogłeś się tak spić – skarciła go, patrząc nań zniesmaczona.
- Hm… No bo… boo… - zamyślił się mrużąc oczy. – Erza kazała pić… to ja piłem. Gray nie mógł wygrać! Hik! – jęczał, zanosząc się płaczem.
- Wy i ta wasza chora konkurencja… - westchnęła. – Co?! Erza kazała wam pić? W ogóle skąd wy mieliście alkohol? – dociekała, łapiąc chłopaka za ramiona.
- Bo ona tu przyszła, jak my rozmawiali..Hik! I pić nam się chciało… A ona znalazła butelki i HiK! Sama wypiła najpierw jedną… Sama! – kręcił głową, jakby chciał wyprzeć te zdarzenie z pamięci.
Lucy usiadła i bezradna, złapała się palcami za przegrodę nosową. Musiała pomyśleć. Jeżeli wszyscy tu zostaną, może się to źle skończyć. Mężczyźni mogą wpaść na genialny pomysł, żeby poczęstować trunkiem swoje wybranki… W końcu sama Scarlet załatwiła tak Jellal’a.
Rozejrzała się po pokoju.
Tak jak się domyślała, Cana sama z chęcią dołączyła się do Jet’a i Droy’a, bawiąc się w najlepsze. Bisca próbowała odciągnąć od nich Alzac’a, ale z marnym skutkiem. Mira leżała obok Freed’a i radośnie się z czegoś chichrali, Gray odstawiał rosyjski balet, co nie przeszkadzało Juvii. Zmieszana Levy obserwowała piątkę przy drzwiach, a Gajeel kręcił się niedaleko nich.
Pięknie…
Obróciła się z powrotem.
Nastu nie leżał już przed nią, a stał na czworaka przy oknach.
- Co ty robisz? – spytała poirytowana.
- Jam jest pies – rzekł poważnie. – Lucy, mi.. Hik!.. chce się siku… A psy jak sikają to… - ze znaczącym uśmiechem zaczął unosić prawą nogę.
- Nie! – krzyknęła i rzuciła się do przodu.
Złapała go za majtki i przyciągnęła w swoją stronę. Chłopak wylądował w poprzek jej brzucha, rozciągając się rękoma i nogami na podłodze.
Lucy brakowało tchu nie tylko z powodu, że leżało na niej ciało, utrudniając oddychanie, ale także dotykające ją plecy, paliły jej skórę. Był pijany, jednak nadal było to ten sam beztroski i roztrzepany Natsu.
- Nie mogę… oddychać… zejdź – błagała, łapiąc oddech.
Powoli przetoczył się na jej nogach i usiadł.
- Lucy… ja już nie mogę.. Hik!
Dziewczyna wstała, złapała go za rękę i pomagając mu wstać, zaprowadziła do toalety. Wpakowała go do kabiny, zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami.
- Zrób to co masz i wracamy do domu – poinformowała.
Czekając, nasłuchiwała, czy przypadkiem nie zacznie wymiotować, albo chrapać, bo nie mogła wykluczyć zaśnięcia z przepicia. Zaczynało się dłużyć. Nadal nic nie słyszała i zaczynała się o niego martwić. Nacisnęła na klamkę. Drzwi były zamknięte. Zapukała cicho.
- Natsu, wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona.
- Hm… kibel jest za daleko… nie trafię na stojąco – rzucił, zmartwiony.
Lucy przetarła powieki palcami.
- To usiądź – mruknęła zła.
- Aaa! Dobry pomysł! Nie pomyślałem o tym – zawołał ucieszony.
Po chwili chłopak otworzył drzwi i z głupawym uśmiechem ruszył w stronę wyjścia. Dziewczyna szła za nim, z każdą chwilą irytując się bardziej.  Zatrzymali się w głównym pomieszczeniu.
Heartfilia ze zniesmaczeniem patrzyła na bałagan. Zastanawiała się, jak zareaguje mistrz , kiedy się o wszystkim dowie.

Levy kątem oka zauważyła, jak Natsu i prowadząca go Lucy, wyszli z łazienki. Wiedziała, że dziewczyna nie jest zadowolona z zaistniałej sytuacji, tak jak ona. Podejrzewała, że plan Miry okaże się klapą i będą z niego tylko kłopoty. Sama winowajczyni, zbytnio się tym teraz nie przejmowała i w najlepsze bawiła się z wstawionym Freed’em.
Kucająca przy niej Bisca, bezradnie starała się odciągnąć Alzaca od Jet’a i Droy’a, ale oni skutecznie zatrzymywali go, upijając trunkiem.
- Starczy, chodź… - błagała, potrząsając ramieniem chłopaka.
- Nieee… Ale możesz..Hik!... się przyłączyć… - proponował, przechylając i prawie na nią upadając.
- Jesteś już wystarczająco pijany! Nie bądź dziecinny – mruknęła, ściągając brwi.
Ich rozmowa stawała się dla Levy coraz mniej wyraźna. Zamyślona, nie słyszała, co dzieje się wokół niej. Rozważała, dlaczego właściwie tu przyszła. Panowała Sodoma i Gomora, dziewczyny musiały zając się pijanymi chłopakami, a ci niespecjalnie się tym przejmowali.
Poczuła szarpnięcie za rękaw.
Wyrwana z otępienia, zerknęła w dół. Jet uśmiechał się szeroko, mrużąc oczy.
- Siadaj Levy, pogadamy o dobrych czasach.
- Nie będę z wami rozmawiać, kiedy nie jesteście wstanie zrozumieć, tego co do was mówię – wycedziła, wyrywając rękę z uścisku.
- No weź..Hik! Nie bądź taka sztywna – zakpił, łapiąc ją za nogę i ciągnąc ku ziemi.
Dziewczyna, zaskoczona zachowaniem przyjaciela, spadła na plecy. Jęknęła cicho, szybko usiadła i już miała mu się odwdzięczyć, kiedy zawisł nad nią ogromny cień.
Uniosła głowę i zobaczyła, patrzącego złowrogo na Jet’a, Gajeel’a.
- Masz jakiś problem? – bąknął Jet, mierząc się z nim wzrokiem.
- Tak, ty – warknął,
Levy obleciał strach. Przeczuwała, że nie skończy się to na kłótni, a na pijackiej bójce.
Stalowy mag, łypnął na zlęknioną niebiesko włosą. Złapał ją za rękę, pomógł wstać i z drwiącym uśmiechem znowu zerknął na przeciwnika.
- Idziemy. Tknij ją jeszcze raz w takim stanie, a źle skończysz – zagroził, ściskając pięści.
- Masz zamiar powtórzyć nasze pierwsze spotkanie? – prychnął, znacząco przypatrując się zmieszanej McGarden.
Przypomniała sobie to, o czym nie chciała pamiętać. O tym co im zrobił, kiedy jeszcze nie należał do Faity Tail i poczuła bolesne ukłucie w sercu.
Uczucia wymalowane na jej twarzy, przykuły uwagę obu mężczyzn. Redfox, nie mówiąc nic więcej, delikatnie złapał dziewczynę za rękę i poprowadził ją w stronę wyjścia.
Zaskoczona swoim własnym brakiem oporu, podążała za nim, patrząc zmartwiona na jego szerokie plecy. Widziała spięte mięśnie, porywczo-zataczający chód i wzrok, który uciekał od niej za każdym razem, kiedy chciała ujrzeć jego twarz.
Po jakimś czasie, puścił jej dłoń i zwolnił kroku. Rozluźnił, ściągnięte barki i unosząc głowę, spojrzał w gwieździste sklepienie.
- Dawno nie patrzyłem w nocne niebo – westchnął.
Levy podeszła do niego bliżej i uśmiechnęła się niepewnie.
- Jest piękne…
Zerknął na nią i wyszczerzył się, dziwnie przyjacielsko.
- Widziałem piękniejsze cuda.
Niebiesko włosa poczuła przechodzące po jej plecach dreszcze, dostrzegając jego znaczące spojrzenie. Martwiła się, żeby nie był wstanie zobaczyć i pamiętać jej rumianych policzków.
Zakłopotana nie wiedziała, co ma powiedzieć. Szukała w głowie odpowiednich słów, jednak w tamtej chwili, wszystko jakby wyparowało.
Chłopak chwycił ją za ramiona i powoli przybliżył. Patrzył w jej oczy, przeszywając najgłębsze zakamarki jej duszy, powodując przyspieszenie bicia serca i drżenie kończyn.
Powietrze wokół stało się duszące. Twarze magów dzieliły zaledwie centymetry. Nagle Gajeel runął na ziemię. Wystraszona dziewczyna padła obok niego na kolana i zaczęła go potrząsać za barki.
- Ej.. Gajeel, co się stało? Ocknij się! – krzyczała zmartwiona.
Powoli otworzył oczy i zdezorientowany szukał jej wzrokiem.
- Kręci mi się w głowie… - jęknął, kładąc dłoń na czole.
- Czemu nic nie powiedziałeś? – fuknęła, uderzając go pięścią w bark.
On pewnie nic nie poczuł, za to ją rozbolała ręka.
- Miałem krzyknąć „mdleję”? Nie bądź śmieszna – prychnął, patrząc na nią z kpiną.
Policzki zapiekły ją od przypływu złości.
- Jesteś durniem i idiotą!
- Ty jesteś kurduplem – odszczekał, wspierając się na łokciach.
- Skończony kretyn… po co ja się tobą zajmuje – syknęła, wstając.
- Też mnie to zastanawia – mruknął, obracając się na bok, żeby się podnieść.
Wściekła lustrowała go wzrokiem. Miała ochotę go tu zostawić na pastwę losu, ale wiedziała, że może tego później żałować. W końcu był pijany i mogłoby mu się coś stać.
Schowała dumę do kieszeni i wydając z siebie głośny jęk niezadowolenia, pomogła mu stanąć na nogi.
- Czemu jeszcze tu jesteś? – spytał sucho.
- W Fairy Tail, nie zostawia się nikogo w potrzebie – odpowiedziała stanowczo, łapiąc go w pasie, a jego rękę zarzucając sobie na kark.
- Nie powinnaś się nade mną litować – stwierdził cicho po chwili.
Uniosła głowę.
Jego oczy były smutne, a zazwyczaj kpiący wyraz twarzy, wtedy wyrażał zagubienie. Może teraz pokazywał swoją ukrytą naturę? Emocje, chował pod maską sarkazmu, zrażając do siebie ludzi, żeby nie przejmowali się jego cierpieniem.
- To nie jest litość – westchnęła, ściskając jego nadgarstek.
Unikał jej wzroku, patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Gdzie mieszkasz? Muszę pomóc ci tam dojść.
- Nie jestem wstanie sobie przypomnieć, jak tam dojść… - uśmiechnął się blado.
- No pięknie – zaśmiała się nerwowo.
Chciała pomóc, a narobiła sobie problemów.
- Więc pójdziemy do mnie – zastanawiała się, czy podjęła słuszną decyzję.
Potaknął i ruszyli do jej domu. Szli w milczeniu, starając się po drodze nigdzie nie przewrócić.
Gajeel był wysoki i dla dziewczyny sporo od niego niższej, stawał się z każdą chwilą, coraz większym obciążeniem. Zaczynały ją boleć barki, na których się opierał. Modliła się w duchu, by ta wędrówka skończyła się jak najszybciej.
Jakoś udało im się dowlec przed drzwi jej mieszkania. Z trudem wyciągnęła klucz i wsadziła go w zamek. Weszli do środka. Levy zapaliła światło i omijając leżące w kupkach książki, posadziła gościa na fotelu.
- Posiedź tu chwilę. Pójdę rozłożyć ci łóżko – poinstruowała i prędko wybiegła do pokoju gościnnego.
Wyciągnęła świeżą pościel z szafy i w mgnieniu oka, przebrała rozłożone łóżko. Strzepnęła poduszki i ze starym nakryciem, poszła do łazienki. Wrzuciła ją do kosza i szybko znalazła się przy czekającym na nią mężczyźnie.
Mętnym wzrokiem patrzył na stojącą w koncie lampę i uśmiechał się rozmarzony.
Pomogła mu wstać, wgramolili się z trudem schodami na piętro i w końcu położyła go na posłaniu. Zdjęła mu buty i kamizelkę, kładąc je na stojącym niedaleko stołku. Przykryła kołdrą i zgasiła światło. Chciała po cichu wyjść z pokoju, ale mag złapał ją za dłoń.
Zdziwiona spojrzała na obserwujące ją, zmrużone oczy.
- Dzięki mała – wybełkotał i po chwili twardo zasnął.
Uśmiechnęła się delikatnie i powoli uwalniając dłoń z jego uścisku, nachyliła się i pocałowała go w czoło. Odważyła się na to tylko dlatego, iż wiedział, że się nie obudzi.
Poprawiła kołdrę i na palcach wyszła z pokoju, chcąc wziąć kąpiel i zasnąć w swoim łóżku.

Upita przez Freed’a Mira, leżała obok niego na brzuchu, machając nogami. Wspierając głowę na splecionych dłoniach, patrzyła na niego z głupkowatym uśmiechem.
- Powiedz coś jeszcze – prosiła, mrugając zalotnie powiekami.
Mężczyzna leżąc na plecach z wypiekami na twarzy, kiwnął głową.
- Na górze róże, na dole fiołki… Hik! A my flirtujemy, jak małe amorki.
Spojrzeli po sobie i wybuchli gromkim śmiechem. Powtarzali tę czynność od dobrej godziny i coraz bardziej im się to podobało. Odprężeni od sporej ilości alkoholu, przełamali tę barierę nieśmiałości, którą postawili na przyjęciu dla Mei.
Nie czuli tego zakłopotania, mogąc swobodnie rozmawiać i bawić się.
Wyciszeni, leżeli obok siebie ramię w ramię i patrzyli w sufit.
- Jutro chyba nie wstanę do pracy – zachichotała, wyobrażając sobie zdenerwowaną minę Macarova.
- Nie wiem jak dojdę do domu – westchnął Freed, zerkając na dziewczynę.
Poczuł ucisk w żołądku. Obserwował jej delikatne rysy twarzy, błyszczące niebieskie oczy i ten radosny uśmiech. Jej długie jasne włosy, opadające na jego ramię, pachniały fiołkami. Procenty w jego krwi, przytłaczały rzeczywistość, tworząc wokół obraz zielonej łąki w kwiecie wiosny.
Jej śmiech dźwięczał mu w głowie, przyprawiając o zawroty.
Chciał dotknąć jej delikatnej śnieżnej skóry, by sprawdzić, czy nie śni na jawie.
Wyciągnął powoli dłoń. Już miał położyć na niej palce, kiedy drzwi wejściowe trzasnęły z hukiem o ścianę i do pokoju weszli ludzie, przywracając go do rzeczywistości.
Do środka wszedł uradowany Bickslow, Evergreen, a za nią zatroskany Elfman.
- Co to ma być? – ryknął zdziwiony pierwszy z magów. – Bibka rozkręciła się na całego, a nas nie zaproszono?
Latające wokół niego przedmioty, powtórzyły chórkiem:
- Nie zaproszono?
Mira, uniosła się na łokciach i z pijackim uśmieszkiem pomachała do brata.
- Tutaj braciszku, chcesz trochę? – pytała ucieszona, machając radośnie butelką.
Białowłosy podskoczył i w dwóch susach znalazł się przy siostrze.
- Jak możesz zostawić brata, który się o ciebie tak martwił? Czemu nie zachowujesz się jak mężczyzna? – załkał, wyciągając jej naczynie z ręki.
- Kochany braciszku, jestem kobietą i to pewnie dlatego – zachichotał, klepiąc go po głowie.
- Dlaczego…? – zawył, wypłakując się w ramię dziewczyny.
- No nie płacz.. Hik! Nie płacz i zanieś mnie do domu… -  mówiła, gładząc go po plecach.
Mag kiwnął głową i pociągając nosem, podniósł Mirę i wziął ją na ręce.
- Pa Freedziu! – zawołała, wysyłając mu buziaka.
Justine, teatralnie złapał, niewidzialnego całusa i przyłożył go do serca. Uśmiechał się rozmarzony i patrzył na wychodzących Straussów.
Bickslow i Evergreen zerkali na niego znacząco.
- Nasz Freed się zakochał – zaszczebiotał rozbawiony. – Szkoda, że nie będzie jutro pamiętał, tego co dzisiaj się działo.
- Życie – stwierdziła, uśmiechając się złośliwie.
Magowie chwycili za ramiona upitego przyjaciela i wyprowadzili go z budynku.


Przez wejście, którym wychodziła drużyna Raijinshu, wleciał Happy. Dotarł do siedzącego Natsu i kucającej przed nim Lucy.
- Natsu, Natsu! Jak ty mogłeś mnie znowu zostawić?! – płakał.
Zdezorientowana dziewczyna zezowała z przybyłego przyjaciela na chłopaka. Ten uświadomiwszy sobie obecność kota, uśmiechnął się dziwnie i przechylił na bok głowę.
- Kotek – mruknął i stając na kończynach jak pies, naprężył grzbiet. – Zjeść kotka…
- Natsu…? – jęknął przerażony Happy.
Przyjaciel skoczył w górę, chcąc złapać Exceedo w żelaznym uścisku, jednak przygotowana na tą sytuację Lucy, w porę znokautowała chłopaka.
Nieprzytomny runął na podłogę.
- Zemdlał – ucieszyła się, dumna ze swojego osiągnięcia.
Zerknęła na unoszącego się w powietrzu kota. Ten patrzył na leżącego z łzami w oczach.
- Nie martw się. Upił się i myślał, że jest psem – wyjaśniła, wzdychając.
Happy rozluźnił się i otarł pot z czoła.
- Przestraszyłem się – jęknął. – Nie widziałem jeszcze Natsu w takim stanie. To chyba jego pierwszy raz… - przeniósł zawistny wzrok na dziewczynę. – To twoja wina.
Lucy zamurowało. Myślała, że padnie, jednak zdążyła się powstrzymać.
- Co?? Uratowałam cię, a ty myślisz, że to ja go doprowadziłam do takiego stanu? – warknęła oburzona.
- Przecież byliście razem!
- Nie! Mieliśmy dwa różne zaproszenia. Skąd ja mogłam wiedzieć, co on będzie wyrabiał?
Mierzyli się przez dłuższy czas piorunującym spojrzeniem, aż w końcu ustąpili.
- Happy, zabierz go do domu, ja muszę tu zostać i pomóc – westchnęła, zmęczona całą tą szopką.
Przyjaciel potaknął. Chwycił Natsu za majtki i z trudem wzbił się w powietrze. Nieprzytomny chłopak był znacznie cięższy, niż zwykle, więc kot sporo się namęczy, zanim dotrą na miejsce.
- Uważaj na niego – powiedziała zmartwiona i uśmiechnęła się delikatnie do przyjaciela.
- Spokojnie Lucy, będzie dobrze – pocieszył ją i już ich nie było.
Dziewczyna potaknęła i wzrokiem ogarnęła cały pokój.
Gray i Juvia, gdzieś zniknęli, zupełnie niezauważeni. Poradzą sobie, pomyślała i podeszła do pozostałych przyjaciół.
Jet i Droy, zmęczeni piciem, chrapali w najlepsze, leżąc do góry brzuchem. Bisca wyczerpana odciąganiem Alzaca, również słodko drzemała w jego objęciach. Jedynie Cana pozostała w miarę trzeźwa.
Siedziała z kolanami przyciągniętymi do siebie i patrząc w sufit, nuciła jakąś spokojną melodię. Zauważywszy, stojącą przed nią Lucy, uśmiechnęła się zadowolona.
- Ludzie nie potrafią dobrze pić – prychnęła, patrząc na śpiące towarzystwo.
- Za to ty jesteś w tym niepokonana – stwierdziła, podając jej rękę, żeby pomóc jej wstać.
- Praktyka czyni mistrza – skwitowała, podnosząc się.
Otrzepała spodnie i spojrzała na Lucy.
- Chodźmy do mnie się przespać. Jutro czeka nas pewnie spotkanie z mistrzem… - jęknęła strapiona blondynka.
- Zapewne… Ale nie martw się, to nie nasza wina, więc ominie nas kara – pocieszyła ją, śmiejąc się ubawiona.
- Obyś miała rację – uśmiechnęła się nerwowo.
Gasząc światło, jeszcze raz zerknęła na towarzyszy. Wszyscy twardo spali, więc nie było sensu ich budzić, żeby pijani porozchodzili się do domów.
Ostrożnie zamknęła drzwi i obie z Caną poszły do domu Lucy.