Łączna liczba wyświetleń

3 marca 2013

Rozdział 12 - Rozwiązujące się języki

Lucy patrzyła ze zniesmaczeniem na upitego chłopaka, zachowującego się jak pies. Zastanawiała się, jak udało mu się na siedząco, podrapać się nogą w ucho. Widać alkohol czyni cuda.
Odłączyła się od Levy, która zatrzymała się przy rechoczącej trójcy przy drzwiach. Minęła Freed’a i opiekującą się nim Mirę i kucnęła przed siedzącym Natsu.
Zaciągnął głęboko powietrze nosem i wyszczerzony obwąchał jej twarz i dekolt.
- Natsu! – krzyknęła i odruchowo go spoliczkowała.
Zdziwiony, spał na plecy i uraczył ją mętnym spojrzeniem.
- Lucy… Hik! Ale ty ładniee… pachniesz – uśmiechnął się rozmarzony i kołysząc głową na boki, utkwił wzrok w jej biuście.
- Jak mogłeś się tak spić – skarciła go, patrząc nań zniesmaczona.
- Hm… No bo… boo… - zamyślił się mrużąc oczy. – Erza kazała pić… to ja piłem. Gray nie mógł wygrać! Hik! – jęczał, zanosząc się płaczem.
- Wy i ta wasza chora konkurencja… - westchnęła. – Co?! Erza kazała wam pić? W ogóle skąd wy mieliście alkohol? – dociekała, łapiąc chłopaka za ramiona.
- Bo ona tu przyszła, jak my rozmawiali..Hik! I pić nam się chciało… A ona znalazła butelki i HiK! Sama wypiła najpierw jedną… Sama! – kręcił głową, jakby chciał wyprzeć te zdarzenie z pamięci.
Lucy usiadła i bezradna, złapała się palcami za przegrodę nosową. Musiała pomyśleć. Jeżeli wszyscy tu zostaną, może się to źle skończyć. Mężczyźni mogą wpaść na genialny pomysł, żeby poczęstować trunkiem swoje wybranki… W końcu sama Scarlet załatwiła tak Jellal’a.
Rozejrzała się po pokoju.
Tak jak się domyślała, Cana sama z chęcią dołączyła się do Jet’a i Droy’a, bawiąc się w najlepsze. Bisca próbowała odciągnąć od nich Alzac’a, ale z marnym skutkiem. Mira leżała obok Freed’a i radośnie się z czegoś chichrali, Gray odstawiał rosyjski balet, co nie przeszkadzało Juvii. Zmieszana Levy obserwowała piątkę przy drzwiach, a Gajeel kręcił się niedaleko nich.
Pięknie…
Obróciła się z powrotem.
Nastu nie leżał już przed nią, a stał na czworaka przy oknach.
- Co ty robisz? – spytała poirytowana.
- Jam jest pies – rzekł poważnie. – Lucy, mi.. Hik!.. chce się siku… A psy jak sikają to… - ze znaczącym uśmiechem zaczął unosić prawą nogę.
- Nie! – krzyknęła i rzuciła się do przodu.
Złapała go za majtki i przyciągnęła w swoją stronę. Chłopak wylądował w poprzek jej brzucha, rozciągając się rękoma i nogami na podłodze.
Lucy brakowało tchu nie tylko z powodu, że leżało na niej ciało, utrudniając oddychanie, ale także dotykające ją plecy, paliły jej skórę. Był pijany, jednak nadal było to ten sam beztroski i roztrzepany Natsu.
- Nie mogę… oddychać… zejdź – błagała, łapiąc oddech.
Powoli przetoczył się na jej nogach i usiadł.
- Lucy… ja już nie mogę.. Hik!
Dziewczyna wstała, złapała go za rękę i pomagając mu wstać, zaprowadziła do toalety. Wpakowała go do kabiny, zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami.
- Zrób to co masz i wracamy do domu – poinformowała.
Czekając, nasłuchiwała, czy przypadkiem nie zacznie wymiotować, albo chrapać, bo nie mogła wykluczyć zaśnięcia z przepicia. Zaczynało się dłużyć. Nadal nic nie słyszała i zaczynała się o niego martwić. Nacisnęła na klamkę. Drzwi były zamknięte. Zapukała cicho.
- Natsu, wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona.
- Hm… kibel jest za daleko… nie trafię na stojąco – rzucił, zmartwiony.
Lucy przetarła powieki palcami.
- To usiądź – mruknęła zła.
- Aaa! Dobry pomysł! Nie pomyślałem o tym – zawołał ucieszony.
Po chwili chłopak otworzył drzwi i z głupawym uśmiechem ruszył w stronę wyjścia. Dziewczyna szła za nim, z każdą chwilą irytując się bardziej.  Zatrzymali się w głównym pomieszczeniu.
Heartfilia ze zniesmaczeniem patrzyła na bałagan. Zastanawiała się, jak zareaguje mistrz , kiedy się o wszystkim dowie.

Levy kątem oka zauważyła, jak Natsu i prowadząca go Lucy, wyszli z łazienki. Wiedziała, że dziewczyna nie jest zadowolona z zaistniałej sytuacji, tak jak ona. Podejrzewała, że plan Miry okaże się klapą i będą z niego tylko kłopoty. Sama winowajczyni, zbytnio się tym teraz nie przejmowała i w najlepsze bawiła się z wstawionym Freed’em.
Kucająca przy niej Bisca, bezradnie starała się odciągnąć Alzaca od Jet’a i Droy’a, ale oni skutecznie zatrzymywali go, upijając trunkiem.
- Starczy, chodź… - błagała, potrząsając ramieniem chłopaka.
- Nieee… Ale możesz..Hik!... się przyłączyć… - proponował, przechylając i prawie na nią upadając.
- Jesteś już wystarczająco pijany! Nie bądź dziecinny – mruknęła, ściągając brwi.
Ich rozmowa stawała się dla Levy coraz mniej wyraźna. Zamyślona, nie słyszała, co dzieje się wokół niej. Rozważała, dlaczego właściwie tu przyszła. Panowała Sodoma i Gomora, dziewczyny musiały zając się pijanymi chłopakami, a ci niespecjalnie się tym przejmowali.
Poczuła szarpnięcie za rękaw.
Wyrwana z otępienia, zerknęła w dół. Jet uśmiechał się szeroko, mrużąc oczy.
- Siadaj Levy, pogadamy o dobrych czasach.
- Nie będę z wami rozmawiać, kiedy nie jesteście wstanie zrozumieć, tego co do was mówię – wycedziła, wyrywając rękę z uścisku.
- No weź..Hik! Nie bądź taka sztywna – zakpił, łapiąc ją za nogę i ciągnąc ku ziemi.
Dziewczyna, zaskoczona zachowaniem przyjaciela, spadła na plecy. Jęknęła cicho, szybko usiadła i już miała mu się odwdzięczyć, kiedy zawisł nad nią ogromny cień.
Uniosła głowę i zobaczyła, patrzącego złowrogo na Jet’a, Gajeel’a.
- Masz jakiś problem? – bąknął Jet, mierząc się z nim wzrokiem.
- Tak, ty – warknął,
Levy obleciał strach. Przeczuwała, że nie skończy się to na kłótni, a na pijackiej bójce.
Stalowy mag, łypnął na zlęknioną niebiesko włosą. Złapał ją za rękę, pomógł wstać i z drwiącym uśmiechem znowu zerknął na przeciwnika.
- Idziemy. Tknij ją jeszcze raz w takim stanie, a źle skończysz – zagroził, ściskając pięści.
- Masz zamiar powtórzyć nasze pierwsze spotkanie? – prychnął, znacząco przypatrując się zmieszanej McGarden.
Przypomniała sobie to, o czym nie chciała pamiętać. O tym co im zrobił, kiedy jeszcze nie należał do Faity Tail i poczuła bolesne ukłucie w sercu.
Uczucia wymalowane na jej twarzy, przykuły uwagę obu mężczyzn. Redfox, nie mówiąc nic więcej, delikatnie złapał dziewczynę za rękę i poprowadził ją w stronę wyjścia.
Zaskoczona swoim własnym brakiem oporu, podążała za nim, patrząc zmartwiona na jego szerokie plecy. Widziała spięte mięśnie, porywczo-zataczający chód i wzrok, który uciekał od niej za każdym razem, kiedy chciała ujrzeć jego twarz.
Po jakimś czasie, puścił jej dłoń i zwolnił kroku. Rozluźnił, ściągnięte barki i unosząc głowę, spojrzał w gwieździste sklepienie.
- Dawno nie patrzyłem w nocne niebo – westchnął.
Levy podeszła do niego bliżej i uśmiechnęła się niepewnie.
- Jest piękne…
Zerknął na nią i wyszczerzył się, dziwnie przyjacielsko.
- Widziałem piękniejsze cuda.
Niebiesko włosa poczuła przechodzące po jej plecach dreszcze, dostrzegając jego znaczące spojrzenie. Martwiła się, żeby nie był wstanie zobaczyć i pamiętać jej rumianych policzków.
Zakłopotana nie wiedziała, co ma powiedzieć. Szukała w głowie odpowiednich słów, jednak w tamtej chwili, wszystko jakby wyparowało.
Chłopak chwycił ją za ramiona i powoli przybliżył. Patrzył w jej oczy, przeszywając najgłębsze zakamarki jej duszy, powodując przyspieszenie bicia serca i drżenie kończyn.
Powietrze wokół stało się duszące. Twarze magów dzieliły zaledwie centymetry. Nagle Gajeel runął na ziemię. Wystraszona dziewczyna padła obok niego na kolana i zaczęła go potrząsać za barki.
- Ej.. Gajeel, co się stało? Ocknij się! – krzyczała zmartwiona.
Powoli otworzył oczy i zdezorientowany szukał jej wzrokiem.
- Kręci mi się w głowie… - jęknął, kładąc dłoń na czole.
- Czemu nic nie powiedziałeś? – fuknęła, uderzając go pięścią w bark.
On pewnie nic nie poczuł, za to ją rozbolała ręka.
- Miałem krzyknąć „mdleję”? Nie bądź śmieszna – prychnął, patrząc na nią z kpiną.
Policzki zapiekły ją od przypływu złości.
- Jesteś durniem i idiotą!
- Ty jesteś kurduplem – odszczekał, wspierając się na łokciach.
- Skończony kretyn… po co ja się tobą zajmuje – syknęła, wstając.
- Też mnie to zastanawia – mruknął, obracając się na bok, żeby się podnieść.
Wściekła lustrowała go wzrokiem. Miała ochotę go tu zostawić na pastwę losu, ale wiedziała, że może tego później żałować. W końcu był pijany i mogłoby mu się coś stać.
Schowała dumę do kieszeni i wydając z siebie głośny jęk niezadowolenia, pomogła mu stanąć na nogi.
- Czemu jeszcze tu jesteś? – spytał sucho.
- W Fairy Tail, nie zostawia się nikogo w potrzebie – odpowiedziała stanowczo, łapiąc go w pasie, a jego rękę zarzucając sobie na kark.
- Nie powinnaś się nade mną litować – stwierdził cicho po chwili.
Uniosła głowę.
Jego oczy były smutne, a zazwyczaj kpiący wyraz twarzy, wtedy wyrażał zagubienie. Może teraz pokazywał swoją ukrytą naturę? Emocje, chował pod maską sarkazmu, zrażając do siebie ludzi, żeby nie przejmowali się jego cierpieniem.
- To nie jest litość – westchnęła, ściskając jego nadgarstek.
Unikał jej wzroku, patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Gdzie mieszkasz? Muszę pomóc ci tam dojść.
- Nie jestem wstanie sobie przypomnieć, jak tam dojść… - uśmiechnął się blado.
- No pięknie – zaśmiała się nerwowo.
Chciała pomóc, a narobiła sobie problemów.
- Więc pójdziemy do mnie – zastanawiała się, czy podjęła słuszną decyzję.
Potaknął i ruszyli do jej domu. Szli w milczeniu, starając się po drodze nigdzie nie przewrócić.
Gajeel był wysoki i dla dziewczyny sporo od niego niższej, stawał się z każdą chwilą, coraz większym obciążeniem. Zaczynały ją boleć barki, na których się opierał. Modliła się w duchu, by ta wędrówka skończyła się jak najszybciej.
Jakoś udało im się dowlec przed drzwi jej mieszkania. Z trudem wyciągnęła klucz i wsadziła go w zamek. Weszli do środka. Levy zapaliła światło i omijając leżące w kupkach książki, posadziła gościa na fotelu.
- Posiedź tu chwilę. Pójdę rozłożyć ci łóżko – poinstruowała i prędko wybiegła do pokoju gościnnego.
Wyciągnęła świeżą pościel z szafy i w mgnieniu oka, przebrała rozłożone łóżko. Strzepnęła poduszki i ze starym nakryciem, poszła do łazienki. Wrzuciła ją do kosza i szybko znalazła się przy czekającym na nią mężczyźnie.
Mętnym wzrokiem patrzył na stojącą w koncie lampę i uśmiechał się rozmarzony.
Pomogła mu wstać, wgramolili się z trudem schodami na piętro i w końcu położyła go na posłaniu. Zdjęła mu buty i kamizelkę, kładąc je na stojącym niedaleko stołku. Przykryła kołdrą i zgasiła światło. Chciała po cichu wyjść z pokoju, ale mag złapał ją za dłoń.
Zdziwiona spojrzała na obserwujące ją, zmrużone oczy.
- Dzięki mała – wybełkotał i po chwili twardo zasnął.
Uśmiechnęła się delikatnie i powoli uwalniając dłoń z jego uścisku, nachyliła się i pocałowała go w czoło. Odważyła się na to tylko dlatego, iż wiedział, że się nie obudzi.
Poprawiła kołdrę i na palcach wyszła z pokoju, chcąc wziąć kąpiel i zasnąć w swoim łóżku.

Upita przez Freed’a Mira, leżała obok niego na brzuchu, machając nogami. Wspierając głowę na splecionych dłoniach, patrzyła na niego z głupkowatym uśmiechem.
- Powiedz coś jeszcze – prosiła, mrugając zalotnie powiekami.
Mężczyzna leżąc na plecach z wypiekami na twarzy, kiwnął głową.
- Na górze róże, na dole fiołki… Hik! A my flirtujemy, jak małe amorki.
Spojrzeli po sobie i wybuchli gromkim śmiechem. Powtarzali tę czynność od dobrej godziny i coraz bardziej im się to podobało. Odprężeni od sporej ilości alkoholu, przełamali tę barierę nieśmiałości, którą postawili na przyjęciu dla Mei.
Nie czuli tego zakłopotania, mogąc swobodnie rozmawiać i bawić się.
Wyciszeni, leżeli obok siebie ramię w ramię i patrzyli w sufit.
- Jutro chyba nie wstanę do pracy – zachichotała, wyobrażając sobie zdenerwowaną minę Macarova.
- Nie wiem jak dojdę do domu – westchnął Freed, zerkając na dziewczynę.
Poczuł ucisk w żołądku. Obserwował jej delikatne rysy twarzy, błyszczące niebieskie oczy i ten radosny uśmiech. Jej długie jasne włosy, opadające na jego ramię, pachniały fiołkami. Procenty w jego krwi, przytłaczały rzeczywistość, tworząc wokół obraz zielonej łąki w kwiecie wiosny.
Jej śmiech dźwięczał mu w głowie, przyprawiając o zawroty.
Chciał dotknąć jej delikatnej śnieżnej skóry, by sprawdzić, czy nie śni na jawie.
Wyciągnął powoli dłoń. Już miał położyć na niej palce, kiedy drzwi wejściowe trzasnęły z hukiem o ścianę i do pokoju weszli ludzie, przywracając go do rzeczywistości.
Do środka wszedł uradowany Bickslow, Evergreen, a za nią zatroskany Elfman.
- Co to ma być? – ryknął zdziwiony pierwszy z magów. – Bibka rozkręciła się na całego, a nas nie zaproszono?
Latające wokół niego przedmioty, powtórzyły chórkiem:
- Nie zaproszono?
Mira, uniosła się na łokciach i z pijackim uśmieszkiem pomachała do brata.
- Tutaj braciszku, chcesz trochę? – pytała ucieszona, machając radośnie butelką.
Białowłosy podskoczył i w dwóch susach znalazł się przy siostrze.
- Jak możesz zostawić brata, który się o ciebie tak martwił? Czemu nie zachowujesz się jak mężczyzna? – załkał, wyciągając jej naczynie z ręki.
- Kochany braciszku, jestem kobietą i to pewnie dlatego – zachichotał, klepiąc go po głowie.
- Dlaczego…? – zawył, wypłakując się w ramię dziewczyny.
- No nie płacz.. Hik! Nie płacz i zanieś mnie do domu… -  mówiła, gładząc go po plecach.
Mag kiwnął głową i pociągając nosem, podniósł Mirę i wziął ją na ręce.
- Pa Freedziu! – zawołała, wysyłając mu buziaka.
Justine, teatralnie złapał, niewidzialnego całusa i przyłożył go do serca. Uśmiechał się rozmarzony i patrzył na wychodzących Straussów.
Bickslow i Evergreen zerkali na niego znacząco.
- Nasz Freed się zakochał – zaszczebiotał rozbawiony. – Szkoda, że nie będzie jutro pamiętał, tego co dzisiaj się działo.
- Życie – stwierdziła, uśmiechając się złośliwie.
Magowie chwycili za ramiona upitego przyjaciela i wyprowadzili go z budynku.


Przez wejście, którym wychodziła drużyna Raijinshu, wleciał Happy. Dotarł do siedzącego Natsu i kucającej przed nim Lucy.
- Natsu, Natsu! Jak ty mogłeś mnie znowu zostawić?! – płakał.
Zdezorientowana dziewczyna zezowała z przybyłego przyjaciela na chłopaka. Ten uświadomiwszy sobie obecność kota, uśmiechnął się dziwnie i przechylił na bok głowę.
- Kotek – mruknął i stając na kończynach jak pies, naprężył grzbiet. – Zjeść kotka…
- Natsu…? – jęknął przerażony Happy.
Przyjaciel skoczył w górę, chcąc złapać Exceedo w żelaznym uścisku, jednak przygotowana na tą sytuację Lucy, w porę znokautowała chłopaka.
Nieprzytomny runął na podłogę.
- Zemdlał – ucieszyła się, dumna ze swojego osiągnięcia.
Zerknęła na unoszącego się w powietrzu kota. Ten patrzył na leżącego z łzami w oczach.
- Nie martw się. Upił się i myślał, że jest psem – wyjaśniła, wzdychając.
Happy rozluźnił się i otarł pot z czoła.
- Przestraszyłem się – jęknął. – Nie widziałem jeszcze Natsu w takim stanie. To chyba jego pierwszy raz… - przeniósł zawistny wzrok na dziewczynę. – To twoja wina.
Lucy zamurowało. Myślała, że padnie, jednak zdążyła się powstrzymać.
- Co?? Uratowałam cię, a ty myślisz, że to ja go doprowadziłam do takiego stanu? – warknęła oburzona.
- Przecież byliście razem!
- Nie! Mieliśmy dwa różne zaproszenia. Skąd ja mogłam wiedzieć, co on będzie wyrabiał?
Mierzyli się przez dłuższy czas piorunującym spojrzeniem, aż w końcu ustąpili.
- Happy, zabierz go do domu, ja muszę tu zostać i pomóc – westchnęła, zmęczona całą tą szopką.
Przyjaciel potaknął. Chwycił Natsu za majtki i z trudem wzbił się w powietrze. Nieprzytomny chłopak był znacznie cięższy, niż zwykle, więc kot sporo się namęczy, zanim dotrą na miejsce.
- Uważaj na niego – powiedziała zmartwiona i uśmiechnęła się delikatnie do przyjaciela.
- Spokojnie Lucy, będzie dobrze – pocieszył ją i już ich nie było.
Dziewczyna potaknęła i wzrokiem ogarnęła cały pokój.
Gray i Juvia, gdzieś zniknęli, zupełnie niezauważeni. Poradzą sobie, pomyślała i podeszła do pozostałych przyjaciół.
Jet i Droy, zmęczeni piciem, chrapali w najlepsze, leżąc do góry brzuchem. Bisca wyczerpana odciąganiem Alzaca, również słodko drzemała w jego objęciach. Jedynie Cana pozostała w miarę trzeźwa.
Siedziała z kolanami przyciągniętymi do siebie i patrząc w sufit, nuciła jakąś spokojną melodię. Zauważywszy, stojącą przed nią Lucy, uśmiechnęła się zadowolona.
- Ludzie nie potrafią dobrze pić – prychnęła, patrząc na śpiące towarzystwo.
- Za to ty jesteś w tym niepokonana – stwierdziła, podając jej rękę, żeby pomóc jej wstać.
- Praktyka czyni mistrza – skwitowała, podnosząc się.
Otrzepała spodnie i spojrzała na Lucy.
- Chodźmy do mnie się przespać. Jutro czeka nas pewnie spotkanie z mistrzem… - jęknęła strapiona blondynka.
- Zapewne… Ale nie martw się, to nie nasza wina, więc ominie nas kara – pocieszyła ją, śmiejąc się ubawiona.
- Obyś miała rację – uśmiechnęła się nerwowo.
Gasząc światło, jeszcze raz zerknęła na towarzyszy. Wszyscy twardo spali, więc nie było sensu ich budzić, żeby pijani porozchodzili się do domów.
Ostrożnie zamknęła drzwi i obie z Caną poszły do domu Lucy.

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Przy "kotku" i "zjeść kotka" prawie się udławiłam. I jeszce ta kara która będzie (nie mogę się doczekać!). Ciekawe ile z tego zapamiętają... nie, nie mogę! Akcja z sikaniem też była super! Jak najszybciej musisz dodać kolejny rozdział! Weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle paringów w jednym rozdziale ~ ! Żyć nie umierać *o* No i pojawił się mój kochany Bickslow ~ !
    Bickslow : Like a boss.
    *o* Już ja znam twoje picie, Bickslow ~ ! Masz szlaban, nie ma picia z Tumnusem w Narnii!
    Bickslow : No eeeej...
    Cicho ~ !
    Rozdział cudny, zabawny, Natsu mnie powalił. A Gajeel zabił. "- Miałem krzyknąć „mdleję”?" Hahaha xDD
    Cudo ~ !
    Buziam ~ !
    ~Reneé

    OdpowiedzUsuń
  3. Z poprzedniego rozdziału i z tego mogliby nakręcić jakąś ove ft ♥ bo wszystko tak świetnie opisane i wg :3
    Aż brak mi słów :3 Ale musze skomentować bo jest mega fajnie! :33 Zazwyczaj nie czytam blogów które mają długie rozdziały bo czasami nie sa ciekawe , ale ciesze sie ze do twojego sie przełamałam bo każdy rozdział jest dla mnie mega śmieszny, tajemniczy i zarąbisty !! Wymiatasz ♥ lece czytać dalej bo zeżre mnie zaraz ciekawość

    OdpowiedzUsuń