Łączna liczba wyświetleń

22 lutego 2013

Rozdział 11 - Każde działanie ma jakiś sens

Levy siedziała zamyślona opierając się łokciami o bar, z głową wspartą na pięści.
- Za kim tak wzdychasz?
Oprzytomniała, wyprostowała się i zmieszana spojrzała na uważnie przyglądającą się jej Mire. Dziewczyna wycierała ścierką umyte kufle.
- Nie wzdycham… - usprawiedliwiała się speszona. – Po prostu się zamyśliłam.
Biało włosa uśmiechnęła się podstępnie.
- Wyjaw Mirze swoje problemy, a ja ci pomogę – szeptała, przybliżając się do Levy.
- Eee… ale ja nie mam problemów… - zapiszczała, starając się odsunąć.
Lubiła barmankę, jednak sytuacja w której się znalazła, zbytnio ją przerastała. Lubić Gajeel’a to jedno, a powiedzieć komuś o tym, to zupełnie coś innego – zwłaszcza, że chłopak najwyraźniej po prostu lubi jej dokuczać.
Mira cofnęła się i ze stoickim spokojem, wyczekiwała aż przyjaciółka pęknie.
Ta zaś czując niezwykle narastającą presję, położyła się na blacie. Nie zniosła wytężonego wzroku towarzyszki, wiedząc, że będzie musiała jej o tym powiedzieć.
Wypuściła powietrze z płuc i uniosła głowę.
- Ktoś mi się podoba… I traktuje mnie jak dziecko a nie kobietę. Czemu nie może tego pojąć, że kpiny na mój temat, nie są przyjemne? – jęczała, a w oczach zbierały jej się łzy.
W końcu pękła. Wiedziała już o tym nie tylko Lucy, ale też Mira.
Barmanka odłożyła kufel oraz ścierkę i usiadła obok strapionej Levy, obejmując ją ramionami.
- Nie płacz. Jeżeli jeszcze tego nie zauważył, to jest głupi. Powinien wiedzieć, że jesteś wspaniała. Nie poddawaj się – pocieszała ją, szepcąc cicho. – A skoro nie miał okazji, by cię lepiej poznać, to zostaw to mnie – zachichotała, wstając.
Dziewczyna domyślała się, że ten śmiech, może nie wróżyć nic dobrego, jednak zanim zdążyła ją zatrzymać, białowłosa rozpłynęła się w powietrzu.
Levy rozejrzała się uważnie po wnętrzu. W jej stronę zmierzali Natsu i Lucy. Wyglądali na bardzo zadowolonych. Dziewczyna, zauważywszy przyjaciółkę, podbiegła do niej w podskokach i mocno uścisnęła.
- Szukałam cię! – zaświergotała blondynka.
- Lu-chan! Wszystko dobrze? – spytała znacząco.
Lucy potaknęła i uśmiechnęła się promiennie.
- Ohayo Levy! – przywitał się Natsu, siadając na wolnym stołku.
- Ohayo – odpowiedziała i uważnie przyjrzała się przyjaciołom.
Wyglądali zupełnie inaczej niż ostatnio, jakby przydarzyło im się coś ciekawego. Zapiekły ją policzki, gdy myśli zagalopowały zbyt daleko.
Lucy przysiadła się na krześle obok i nachyliła w stronę niebiesko włosej.
- Pogodziliśmy się wczoraj – wyszeptała. Uniosła powoli rękę. – Dał mi wczoraj bransoletkę. Levy, ja byłam w zupełnym szoku…
Dziewczyna przyjrzała się biżuterii i szczerze się ucieszyła. Widziała, jak Heartfilia płacze i cierpi. Nie chciała by tak było. Życzyła im obojgu szczęścia, choć wiedziała, że może ono nastąpić nie prędko.
- Piękna – westchnęła i ścisnęła przyjaciółkę za dłoń.
 
Lucy kuknęła na Natsu, który zajęty był wypatrywaniem kogoś wewnątrz budynku. Pewnie szukał Happy’ego. Albo Gray’a, z którym dawno o nic się nie pokłócił, co było u nich rzadkością.
Przybliżyła się szybko do Levy.
- A jak ci idzie z Gajeel’em?
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie.
- Wiesz… nie za dobrze – westchnęła. – Przed chwilą Mira pociągnęła mnie za język. Ona coś kombinuje… Właśnie. Gajeel kazał przekazać, że wejście do twojego mieszkania, to był pomysł „napalonego idioty” – rzekła, wskazując ukradkowo palcem na siedzącego obok chłopaka.
- Wiem… - zachichotała Lucy. – Levy, nie martw się, niedługo się wszystko ułoży – puściła oczko i uśmiechnęła się delikatnie.
- Mam nadzieję – wzruszyła ramionami.
Lucy potarła ją po plecach, chcąc ją jakoś pocieszyć. Wiedziała, że sytuacja przyjaciółki jest trudniejsza niż jej samej. Gajeel był inny niż Natsu, zupełnie niezrozumiały i bardziej niedostępny. Zauważyła jednak, że coś się w nim zmieniło. Był dokuczliwy, ale w mniejszym stopniu, niż kiedy dopiero co dołączył do gildii.
Niespodziewanie, jak cień, z podłogi wyrosła przed nimi tajemniczo uśmiechająca się Mira.
- Witaj Lucy – spojrzała na nią dziwnie i na moment przeniosła wzrok, na nieobecnego Natsu.
- Zaskoczyłaś nas – zachichotała nerwowo blondynka.
- Oh.. zdarza się. Chciałam wam to wręczyć – podała im purpurowe koperty z ręcznie napisanymi złotym atramentem nazwiskami.
Zdziwione przyglądały się kartom, wyczuwając nadchodzące zamieszanie. Zanim Lucy zdążyła zapytać, co to jest, Mira wręczyła kopertę Natsu i wybiegając zahaczyła o Gajeel’a, Gray’a oraz Juvie. Spojrzeli po sobie i odprowadzili wzrokiem, opuszczającą budynek dziewczynę.
- Wiecie co to? – spytał Natsu, siedzących obok przyjaciółek.
- Nie, ale wole sprawdzić to później – stwierdziła Lucy, chowając kopertę do przepaski na klucze.
- Chyba masz rację – potaknęli Levy i chłopak.
Towarzystwo, które mijała Mira, usiadło niedaleko wejścia i żywo o czymś dyskutowało.
- Nie chcesz tam iść? – zagaiła Lucy przyjaciółkę.
Levy speszona pokręciła głową, obserwując Stalowego maga, siedzącego twarzą w jej kierunku. Heartfilia podążyła za jej wzrokiem i zauważyła, ukradkowe spojrzenie maga na McGarden.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem, zsunęła się ze stołka i zerknęła na Natsu. Ten miał ogniki w oczach, zwiastujące zamiar kłótni i bójki z magiem lodu.
Złapała go za rękę i pociągnęła.
- Coś się stało Lucy? – zaskoczony jej reakcją nie wiedział, co się dzieje.
- Przypomniało mi się, że nie zamknęłam mieszkania. Pójdziesz ze mną dla ochrony – skłamała. Nie chciała kolejnej bójki i kłótni z przyjacielem, zwłaszcza, że niedawno była na niego wściekła.
- Ale zamykałaś… - zaczął, jednak zamilkł, kiedy zobaczył jej złowrogie spojrzenie.
- My lecimy Levy – pocałowała ją w policzek i ciągnąc za sobą chłopaka, ruszyli w stronę wyjścia.
Przed samymi drzwiami, Natsu niespokojnie zaczął się wyrywać, ku siedzącemu niedaleko Gray’owi.
- Tu jesteś mrożonko – ryknął złośliwie. – Myślałem, że utknąłeś w jakimś lodowcu.
- Przeliczyłeś się kretynie! Sczeźnij wykałaczko – krzyknął stojący Gray.
Siedząca obok Juvia, zwykle wpatrzona w niego bez pamięci, cicho obserwowała przekrzykujących się magów. Gajeel krztusił się śmiechem, próbując zasłonić twarz.
Lucy wiedziała, że jeżeli nic nie zrobi, dojdzie do bójki i budynek zamieni się w pobojowisko.
Zacisnęła pięści i z całej siły nadepnęła na nogę chłopaka.
- Aaaa…! Lucy? Co ty robisz? – jęknął, ocierając wierzchem dłoni, mimowolnie wypływające z oczu łzy.
- No właśnie, co ty robisz Natsu?! – warknęła. – Miałeś nie sprawiać kłopotów, pamiętasz??
Nie mając nic na swoją obronę, zrobił minę zbitego psa i potulnie wyszedł razem z dziewczyną, słysząc z oddali śmiech Gray’a.
W ciszy doszli do mieszkania dziewczyny. Podczas przebytej drogi, humor jej się poprawił, a chłopak nie zadawał bezsensownych pytań. Zatrzymując się przed drzwiami, coś sobie uświadomiła.
Przez cały czas trzymała Natsu za rękę i nawet się nie zorientowała. Spłonęła rumieńcem, zastanawiając się, czy to dlatego przyjaciel był taki spokojny. Puściła jego dłoń i przekręciła klamkę.
Drzwi były otwarte.
- Zamykałam je… - szepnęła, czując dreszcze na ciele.
Mag, bez słowa, przemknął się do środka. Był spięty i czujny do ataku. Lucy nie mogła się ruszyć. Natsu zapalił światło.
Mieszkanie wyglądało zupełnie zwyczajnie, wszystko znajdowało się na swoim miejscu, nie było śladów włamania.
Dziewczyna powoli weszła do środka, trzęsąc się ze strachu. Złapała za kamizelkę przyjaciela i stanęła za nim.
- Spokojnie… Chyba nikogo tu nie ma… - stwierdził, rozglądając się wokół.
Przeszli do sypialni i stanęli jak wryci, widząc wylegującego się na łóżku Happy’ego. Kot machał ogonem i leżąc na plecach, wpatrywał się w sufit. Poruszał uszami i wsparł się na łapkach.
- Natsu!! – wzbił się w powietrze i rzucił się na chłopaka. – Gdzie byłeś, jak mogłeś mnie zostawić? – łkał, wcierając łepek w pierś maga.
Przyjaciel rozluźnił się i zaśmiał.
- Happy, spokojnie. Byłem u Lucy, a później w gildii. Przecież to ty sobie gdzieś poszedłeś – stwierdził dobitnie.
- Byłeś u niej na noc? – ryknął zdziwiony.
- Tak – wzruszył ramionami swobodnie.
Kot zlustrował przyjaciółkę wzrokiem i ponownie spojrzał na chłopaka, tym razem uśmiechając się złośliwie.
- Ja nie będę bawił dzieci.
- Co? – zakrztusił się, patrząc zmieszany na rozbrojoną wypowiedzią Happy’ego Lucy.
- To co słyszałeś, jeżeli macie zamiar tak się bawić, to ja nie będę brał za was odpowiedzialności – zaakcentował zezując na dziewczynę.
- Jesteś tu jeszcze z jakiegoś powodu? – warknęła, spuszczając brwi.
- Aye! Mira powiedziała, żebyście nie zapomnieli otworzyć zaproszeń – pokiwał energicznie głową.
Spojrzeli po sobie i wyciągnęli schowane koperty.
Lucy otworzyła swoją i zerknęła na treść. Została zaproszona dzisiejszego wieczoru na spotkanie opodal dormitorium dziewcząt. Domyślała się, że za wszystkim stoi Mira i może być to zaskakująca noc. Uśmiechnęła się krzywo i spojrzała na Natsu.
Chłopak szybko schował kopertę i uśmiechał się szeroko.
- Co tam było napisane? – spytała, zainteresowana zachowaniem przyjaciela.
- Nic takiego – wzruszył ramionami.
Uniosła brew. Nie chciała na niego naciskać i tak o kłopotach dowie się wcześniej czy później.
Wyjrzała przez okno. Zaczynało się ściemniać, nieuchronnie przybliżając czas spotkania.
 
Scarlet szła razem z Jellal’em bocznymi uliczkami, nie chcąc być zauważonym przez mieszkańców. Słońce już zaszło, a na niebie zaczęły pojawiać się gdzieniegdzie gwiazdy.
Czuła się spokojna. Naprawdę spokojna i szczęśliwa. Ten, o którego zawsze się martwiła, był tak blisko niej. Mogła czuć jego zapach, dłoń, ocierającą się co jakiś czas o jej drżące palce. Między nimi powietrze zdawało się być przesycone elektrycznością.
Nieśmiało zerknęła na jego twarz.
Pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się promiennie. Speszona spuściła wzrok. Nie pamiętała, żeby tak się zachowywała przy przyjaciołach. Nie czuła tego zawstydzenia i nieporadności. Wtedy była opanowana, silna i zdecydowana.
Jellal złapał ją za dłoń. Serce dziewczyny zabiło niesłychanie szybko, sprawiając przyjemny ból, a w brzuchu wirowała chmara motyli.
Uśmiechnęła się delikatnie, jednak nie odważyła się na niego spojrzeć. Szli ze splecionymi rękoma i cieszyli się bliskością, o której wiedzieli, że nie będzie trwała wiecznie. To uczucie było zakazane. On był poszukiwany przez Radę, której nawet legendarna Tytania nie śmiała się sprzeciwić.
W tej chwili nawet te drobne gesty były jak najcenniejsze skarby.
Nagle przed nimi pojawiła się sylwetka człowieka. Puścili swoje dłonie i spięci, przygotowali się na obronę lub atak.
Z cienia wyłoniła się podstępnie uśmiechająca się Mira.
- No proszę – wycedziła, patrząc na parę. – Wiedziałam, że tu was znajdę.
Magowie spojrzeli po sobie.
- Jak to? Ty wiedziałaś…? – jęknęła zdezorientowana Erza.
Mira kiwnęła głową.
- Tak.
Dziewczyna podeszła bliżej.
- Na początku się domyślałam, że coś się święci, ale nie spodziewałam się, zobaczyć sławnego poszukiwanego Jellal’a Fernandes’a – wskazała na spiętego mężczyznę.
- Mira… - zaczęła z przerażeniem w oczach Erza.
- Nie wydam was – stwierdziła.
Po policzkach czerwono włosej spłynęły zły. Chciała coś powiedzieć, ale przyjaciółka ją uprzedziła:
- To dla was. – podała im koperty. – Otwórzcie je. Widzimy się niedługo – pomachała im i odeszła, znikając w mroku ciemnej uliczki.
Zakazani kochankowie popatrzyli sobie w oczy, czując wielką ulgę. Postąpili jak poradziła Mira. Przeczytali notatkę i równocześnie schowali listy.
- Ona nie ma nic przeciwko, ale nie wiem co się stanie, jeżeli cię zobaczą – westchnęła strapiona dziewczyna. – Ukryj twarz pod tą chustą – podała mu zielony materiał, ściągnięty z jej ramion. - Gdyby ktoś cię zobaczył, powiedz, że nazywasz się Mystogan. Magowie go nie znają z wyglądu, tylko mistrz. Nie sądzę, żebyś trafił na Makarowa…
Chłopak objął ją ramionami i przycisnął do siebie.
- Spokojnie, nic się nie wydarzy. Mam nadzieję, że ona wie co robi – zachichotał, gładząc Scarlet po głowie.
- Wie…
Zapach mięty, który od niego czuła, pobudzał jeszcze bardziej motyle w jej brzuchu i wirowanie w głowie. Wyswobodziła się powoli z jego ramion i rzucając ostatnie spojrzenie w jego brązowe oczy, udała się w wyznaczone miejsce.
 
Levy czekając przed dormitorium, wpatrywała się w gwiazdy, rozpoznając najróżniejsze zbiory. Zastanawiało ją czemu, miała się tu zjawić i czy oprócz niej i Lucy, będzie ktoś jeszcze.
Po chwili w jej stronę zmierzała grupka dziewcząt. Na jej czele szła rozpromieniona Mira, a za nią zamyślona Lucy, Cana trajkocząca z Bisca, a na końcu Juvia. Zatrzymały się przy Levy.
Mira ogarnęła wszystkie dziewczyny wzrokiem i oparła dłonie na biodrach.
- Poczekajmy na jeszcze jedną osobę.
- Mira… Po co nas tu zebrałaś? – spytała niepewnie Lucy.
- Zobaczycie moje panie . To będzie niezapomniana noc – ucieszona klasnęła w dłonie.
Levy, widząc kwaśną minę blondynki, złapała ją za dłoń i ścisnęła, dodając otuchy.
Po chwili w ich stronę zbliżała się ciemna sylwetka. Białowłosa zrobiła krok ku postaci. Skrzyżowała ręce na piersi, uśmiechając się tajemniczo.
- Długo kazałaś nam czekać Er… - jej mina zrzedła, kiedy księżyc oświetlił ciemną postać.
Ku zebranym zmierzał zamaskowany mężczyzna. Jego szata powiewała swobodnie na lekkim wietrze, chód był stanowczy, jednak ciało było spięte.
Levy przyglądała się uważnie człowiekowi, nie wiedząc z kim maja do czynienia.
- Jellal? – usłyszała jęk przyjaciółki.
 
Zdradziłam jego tożsamość, skarciła się w myślach Lucy. Jellal zatrzymał się. Zdjął chustę, która i tak niewiele by mu w tej sytuacji pomogła. Spojrzał zdziwiony na dziewczyny, a potem na zakłopotaną Mirę.
- Musiałam pomylić koperty… - sapnęła zmieszana, drapiąc się po głowie.
Zachichotała nerwowo i szybko przestała. Popatrzyła na zebranych, zatrzymując wzrok na chłopaku.
- Musimy się pospieszyć, inaczej może być dziwnie – zakomunikowała i ruszyła na zachód od miasta.
Lucy zerknęła porozumiewawczo na Levy, która była tak samo nieświadoma jak ona sama. Idąc z nią pod rękę, w ciszy wędrowali ścieżką, oświetlaną przez księżyc i gwiazdy. Dało się miedzy nimi wyczuć napiętą atmosferę. Dziewczyny obserwowały idących przed nimi, szepczących nerwowo Mirę i Jellal’a.
- Jak myślisz, o co może chodzić? – spytała cicho McGarden.
- Nie mam pojęcia, ale pewnie może chodzić o Erze. Wtedy nie dokończyła mówić jej imienia… - zgadywała przyjaciółka.
Dziesięć minut później, doszli do niskiego, dosyć sporego drewnianego domu, znajdującego się nieopodal plaży. Lucy przypomniała sobie, że za budynkiem są łaźnie i salon masażu.
Mira szybko otworzyła drzwi i wszyscy weszli do środka. Zdumieni widokiem, zatrzymali się, obserwując to co się tam wyprawiało.
Zebrani tam mężczyźni porozmieszczani byli, w różnych częściach sali. Jet, Droy i Alzack siedzieli w kółku i pijani, rechotali z opowiadanych przez siebie głupstw. Freed leżał plackiem na środku pomieszczenia i bełkotał coś od rzeczy, trzymając w ręku pusta butelkę po sake. Natsu udawał psa, biegając w tą i z powrotem, co jakiś czas szczekając, z wyciągniętym na wierz językiem, mając na sobie jedynie majtki. Gray zataczając się, tańczył z niewidzialną partnerką, mówiąc, że dawno się tak dobrze nie bawił.
Na koniec wzrok przybyłych, powędrował na koniec pomieszczenia, gdzie znajdowała się szklana ściana.
Siedząca tam Erza, polewała Gajeel’owi sake.
- Ja tego nie rozumiem… - czkała. – Czemu ja cię nie lubie?
Mag uśmiechnął się pijacko i jednym haustem wypił napój.
- Bo ja cię też nie bardzo lubie. Jesteś taka sztywna – bełkotał, rechocząc.
- A ty… a ty… - zawiesiła się, patrząc w sufit. – Sprałabym cie za to, co powiedziałeś, ale mam zbyt dobry humor, żeby dać ci w pysk… Aha! Ty jesteś chamem i tyle… - zaśmiała się i klepnęła go w plecy.
Oboje wybuchli pijackim rechotem. Erza nalała sobie, później Gajeel’owi i szybko opróżnili naczynia.
Wszędzie porozrzucane były puste butelki po sake, pełno papierów, mokre szlafroki i resztki onigiri. Oprócz Natsu, wszyscy mieli na sobie mokre, białe ręczniki przepasane na biodrach. Jedynie na biuście Scarlet z ledwością zaciskał się czymś poplamiony materiał.
- Rany… nie spodziewałam się, że znajdą zapasy Mistrza – jęknęła Mira, przygryzając paznokcie. – Proszę, zajmijmy się nimi…
 
Spita Erza, w końcu zauważyła przybycie reszty towarzyszy. Uśmiechnęła się niemrawo i zerwawszy się gwałtownie z miejsca rzuciła się na stojącego z boku Jellal’a. Powaliła go na ziemię i siedząc okrakiem na jego brzuchu nachyliła się nad jego twarzą. Zupełnie nie zważała na to, że ręcznik może się zsunąć z jej ciała, chciała jedynie wykorzystać nadarzającą się sytuację.
- Napijesz się ze mną – mruknęła rozkazującym tonem. – A potem… A potem pobawimy się pacjenta i pielęgniarkę… - uśmiechnęła się głupawo, stykając się nosem z jego nosem.
- Erza jesteś nietrzeźwa, nie będę robił z tobą takich rzeczy… - mówił stanowczo, jednak zasłoniła mu usta dłonią.
- Cii… - szepnęła mu do ucha. – Będziemy dzisiaj pić.
- Zaniosę cię do domu – stwierdził, odciągając jej rękę.
Zanim zdążył cokolwiek zrobić, dziewczyna sięgnęła po leżącą niedaleko butelkę i wetknęła mu ją do ust. Jellal zakrztusił się ilością alkoholu wpływającą do jego gardła i przełknąwszy większość, resztę wypluł, obracając się na bok.
Scarlet wstała i chwiejąc się na boki podeszła do spijanej przez Freed’a Miry. Dziewczyna z wypiekami na twarzy i głupawym uśmiechem, spojrzała na stojącą obok Tytanię.
- Ja… Czyli tamten Jellal – wskazała na kaszlącego chłopaka – i ja, idziemy pić i się bawić na plaży – bąknęła, krzyżując ręce na piersi.
- Dobrze, dobrze słonko… Ja tu się wszystkimmm… zajmę – czknęła i złapała za nos śmiejącego się Freed’a.
Erza potaknęła i z uśmiechem wróciła do Fernandes’a. Ten podniósł się, zdjął płaszcz i narzucił go na ramiona dziewczyny.
- Co ty robisz?! Gorąco! – ryknęła, szamocząc się w jego objęciach.
- Wychodzimy. Na zewnątrz jest zimno, a ja nie chcę, żebyś się przeziębiła – powiedział, z trudem wkładając jej ręce w rękawy.
- Aha… Dobra… Będziesz mnie później rozbierał na plaży! – zawołała radośnie, unosząc ręce w górę.
Rozśmieszony i lekko zniecierpliwiony, wziął dziewczynę na ręce i wyniósł z pomieszczenia. Objęła go za kark i przylgnęła głową do jego obojczyka. Resztkami świadomości, przeszło jej przez myśl, że musi być mu ciężko ją nieść, ale było jej tak dobrze, że nie chciała by to się szybko skończyło.
- Gorąco. Ale jesteś ciepły… - wybełkotała, chichocząc i mimowolnie uniosła głowę, żeby powąchać jego szyje.
- Zaraz będzie ci zimno – westchnął, przyciskając ją bardziej do siebie.
Objęła do mocniej. Chwile później jej głowa zrobiła się strasznie ciężka, przeszedł ją dreszcz, a wszystko co wypiła i zjadła zaczęło podchodzić jej do gardła.
- Jellal… - jęknęła.
- Tak? – spytał, wyrwany z zamyślenia.
- Będę rzygać, puść… - bełkotała, puszczając go.
Postawił ją na ziemi. Dobiegła do najbliższego drzewa i pochylając się, zwymiotowała. Jellal stanął obok i przytrzymując jej włosy, pomagał jej ustać, by się nie przewróciła.
Kiedy skończyła, opadła z sił na kolana.
- Ej, ej! – zawołał, wyciągnął chusteczkę i otarł jej ubrudzoną twarz.
- Chcę spać… Ja chcę spać, weź mnie ze sobą… - wołała zanosząc się spazmatycznym szlochem.
- Już dobrze… Wezmę cię – szeptał, biorąc ją na ramiona.
Z powrotem do niego przylgnęła. Czuła się słaba i bardzo senna. Nie chciała go teraz tracić z oczu, więc jak najdłużej powstrzymywała się od zamykania powiek.
- Śpij. Zaniosę cię do łóżka – uśmiechnął się delikatnie i pocałował ją w czoło.
- Nie mogę spać. Nie mogę, bo mogę cię widzieć ostatni raz – załkała, ocierając dłonią spływające po policzkach zły.
- Nie odejdę. Obiecuję – przyrzekł.
Erza pokiwała głową i uspokojona jego słowami, mimowolnie zasnęła.
 
Jellal szedł ostrożnie, jednak chciał jak najszybciej położyć ją w ciepłym łóżku. Noce stawały się coraz chłodniejsze, a dziewczyna była praktycznie naga. Chciał widzieć ją zdrową i uśmiechniętą, a nie przykutą do łóżka.
Doszedł do bram dormitorium i wchodząc do budynku, uważnie rozglądał się po korytarzach, czy nikt ich nie nakryje.
- Który to jej pokój…? – zastanawiał się, idąc coraz bardziej w głąb.
Skręcił w jeden z holli i niespodziewanie natknął się na swoją siostrę.
Ubrana w czarną piżamę, trzymając w ręce książkę, patrzyła na nich zdziwiona. Zlustrowała wzrokiem nieprzytomną Erze i oprzytomniała, utkwiła spojrzenie w oczach brata.
- Coś ty jej zrobił? – spytała troskliwie.
- Nic. Spiła się z innymi – usprawiedliwiał się. – Możesz mnie zaprowadzić do jej pokoju i trochę pomóc?
Mei potaknęła i ruszyła przodem. Otworzyła właściwe drzwi i pozwoliła mu wejść. Zaniósł ją do sypialni i ostrożnie położył na łóżku.
- Mogłabyś przynieść wody w szklance, jakieś wiadro i mokre kompresy?
- Już niosę – powiedziała i wyszła z pokoju.
Troskliwie odgarnął jej włosy z czoła, poprawił poduszkę i usiadł przy jej nogach. Mei wróciła z powrotem. Podała bratu kompresy, wodę postawiła na stoliku, a wiadro obok łóżka. Westchnęła i oparła ręce na biodrach.
- Mam rozumieć, że zostajesz na noc? – spytała wpatrując się w Jellal’a.
- Tak.
- Tylko nie ruszaj się stąd, żeby cię nikt nie zobaczył. Ja wracam do siebie – poinstruowała go i wyszła.
Chłopak otarł mokrą od potu twarz ukochanej. Zdjął buty i powoli, żeby jej nie obudzić, położył się obok. Mimo takiego obrotu sprawy, cieszył się, że może z nią być sam, obejmować i chronić.
Pocałował ją w czoło. Był z nią i tylko to się liczyło. Chciał zachować w pamięci jak najwięcej takich chwil, gdzie była blisko. Była jego najważniejszym skarbem, którego siostra nie może zastąpić. Kochał Scarlet już nawet w Rajskiej wieży. Gdyby ich wtedy tak nie rozdzielono, byli by szczęśliwi.
- Jellal… - jęknęła, przebudzając się.
- Tak?
- Jesteś… - wiedział, że się uśmiecha, czuł to. – Zostań… kocham cię… - szepnęła i z powrotem zasnęła.
Serce, które w tamtej chwili zabiło mocniej, należało już tylko do niej.

19 lutego 2013

Rozdział 10 - Otrzymując drugą szanę

Erza zamrugała kilkukrotnie, potrząsając głową.
- To się nie dzieję naprawdę… - mamrotała histerycznie.
Dziewczyny z przerażeniem oczekiwały, tego co zrobi ich przyjaciółka. Lucy była wściekła na Loke’go. Jak on mógł im coś takiego zrobić? Przez myśl, przemknęła jej głupia myśl, że mógł być zazdrosny o to co zaczynała czuć do Natsu. Jednak skąd by o tym wiedział…?
Ukradkowo spojrzała na siedzącą obok Mei. Zauważyła zmieniającą się mimikę jej twarzy. Nie było na niej już widać strachu, lecz pojawiający się błogi spokój i zadowolenie. Nawet kąciki jej ust unosiły się leciutko ku górze, jak się domyślała, by nie wyprowadzić Erzy z mocno zachwianej równowagi.
Zerknęła na stojącą niedaleko parę. Chłopak przyglądał się z ciekawością, stojącej przy nim dziewczynie, jakby wyczekując czegoś niespodziewanego. Ta zaś uniosła ręce i razem z wypuszczanym, głębokim oddechem, opuściła je w dół, próbując się uspokoić.
Otworzyła powoli powieki i z cierpkim uśmiechem, obdarzyła je niepewnym wzrokiem.
- Możecie mi wyjaśnić, co robiłyście na tamtym drzewie? – spytała spokojnie, wskazując palcem na gałąź, gdzie umościł się uradowany Loke.
-  Siedziałyśmy sobie – zaszczebiotała Mei, odsłaniając rząd białych zębów.
- Wiem – potaknęła. – Tylko, dlaczego?
- Oglądałyśmy ptaszki – ciągnęła, chcąc się z nią podrażnić.
Scarlet przetarła twarz dłonią, czując irytację.
- Mei, daj spokój. Proszę… - westchnęła, patrząc błagalnym wzrokiem.
Dziewczyna niespiesznie wstała i podeszła do nich. Poklepała brata po barku, posyłając mu znaczący uśmiech i spojrzała w oczy Tytanii.
- Wiesz, martwiłam się o ciebie. – Mówiła ciepło. – Powinnaś mi była powiedzieć o tej kartce. – mrugnęła jednym okiem i kontynuowała: - Powinnam się domyślić, że to mój młodszy braciszek, jednak wielu jest typów, którzy chcą ciebie dopaść…
Erza uśmiechnęła się pewnie, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Mei uniosła dłoń, dając jej znak, żeby milczała.
- Nie masz pojęcia, jak silni są ci ludzie. Ja wiem. Widziałam ich, mają niespotykane umiejętności i nie sądzę, żeby cała gildia dałaby radę pokonać choćby jednego z nich – wyjaśniła z powagą.
- To prawda… - westchnął cicho Jellal, patrząc gdzieś w dal, nieobecnym wzrokiem.
Erza ściągnęła brwi, jakby próbowała sobie uzmysłowić śmiertelne znaczenie ich wypowiedzi. Lucy przekonała się niejednokrotnie o potędze Scarlet, jednak nie potrafiła sobie wyobrazić, że w takim starciu mogłaby przegrać. Potrząsnęła głową, wyzbywając się złych myśli i wstała.
Złapała czerwono włosą delikatnie za dłonie i kiedy ta spojrzała w jej oczy, uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Nie miej nam za złe, że cię obserwowałyśmy. Chciałyśmy wiedzieć, że jesteś bezpieczna – powiedziała.
Widziała w oczach Erzy zmieszanie i wzruszenie. Poczuła ulgę, wiedząc, że nie jest na nie zła.
Ujęta ich troską przyjaciółka, przytuliła obie towarzyszki jednocześnie. Ściskając je, spojrzała wdzięcznie na czule obdarzającego ją wzrokiem mężczyznę.
- Dziękuję – szepnęła bezgłośnie.
Jellal skinął głową i uśmiechnął się delikatnie.
 
Natsu snuł się bocznymi uliczkami, kopiąc co jakiś czas leżące na drodze kamyki. Trzymane w kieszeniach dłonie, posępna mina i zamyślone spojrzenie, były czymś niecodziennym. Cały czas odtwarzał w myślach ostatnie słowa Lucy:
Przesadziłeś tym razem. Wyjazd stąd, tak samo jak się tu dostaliście…
Widząc ją wtedy, czuł się okropnie. Wiedział, że będzie na niego zła, ale nie spodziewał się takiej reakcji. Domyślał się, że później płakała. Dostrzegł wtedy łzy w jej oczach..
Jęknął skwaszony, karcąc się w myślach.
- Natsu…? Źle się czujesz? – spytał cicho zmartwiony Happy.
Chłopak spojrzał na niego zaskoczony. Zupełnie zapomniał, że przyjaciel leci obok niego. Westchnął i uśmiechnął się cierpko.
- Nie… Martwię się o Lucy.
Kot położył łapę na jego ramieniu, chcąc dodać mu otuchy.
- Przejdzie jej. Ona zawsze ci wybacza – pocieszał go, chociaż wyraźnie widział, jak bardzo jest przejęty.
- Chyba nie tym razem Happy. Nie widziałeś jej… - zrobił kwaśną minę, przypominając sobie wspomnienie jej oczu.
Wyszli na główną ulicę. Wokół unosił się zapach pieczonego pieczywa, kwiatów i Świerzych owoców. Niedaleko była piekarnia i targ. Chłopak był głodny, jednak ignorował coraz głośniejsze burczenie w brzuchu.
Poczuł lekkie szarpnięcie. Zerknął na zainteresowanego czymś przyjaciela. Ten uśmiechnął się tajemniczo, kiedy zatrzymali się przed szybą sklepu.
- Natsu… tak sobie myślę, że powinniśmy tu wejść – zamruczał wskazując na drzwi.
Oczy chłopaka zalśniły, a on sam od razu się ożywił.
- Happy, jesteś geniuszem! – zawołał radośnie.
- Wiem o tym – zachichotał kot.
 
Levy z trudem otworzyła drzwi księgarni i wyszła na zewnątrz. Wielki stos niosła ostrożnie, idąc powoli, by nie upuścić. Mając ograniczone pole widzenia, szła na intuicję. Tomy coraz bardziej jej ciążyły, a przed nią zostało sporo drogi.
- Chyba trochę przesadziłam… - mruknęła cicho, zastanawiając się czy nie przepuściła pieniędzy zarobionych z ostatniej misji.
Momentalnie zderzyła się z czymś twardym i razem z książkami wylądowała na ziemi.
- Aj… - jęknęła czując przeszywający ból w pośladkach.
Zerknęła w górę, sprawdzając o co uderzyła. Zbladła, widząc stojącego przed nią, zdezorientowanego Gajeela, gotowego do zadania ciosu. Rozdrażniony taksował ją karcącym spojrzeniem.
- Przepraszam… - szepnęła zawstydzona.
Mag rozluźnił się i na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Uważaj jak chodzisz. Mi nic nie zrobisz, ale innych mogłabyś zabić, tymi klamotami. Z resztą siebie też… - burknął.
- Dzięki – sapnęła, wstając.
Otrzepała z kurzu sukienkę, kucnęła i zaczęła zbierać książki. Czuła na sobie jego kpiący wzrok, wywołujący ciarki karku. Sięgając po zbiory widziała rzucany na nią cień i swoje drżące dłonie. Myślała tylko o tym, by nie zauważył jej zdenerwowania, kiedy jest blisko niej. Wiedziała, że rzuci wtedy jakąś kąśliwą uwagę, a to jej się nie spodoba.
Ułożywszy z powrotem wysoki stos, przymierzała się, żeby go podnieść.
- Zwariowałaś? Chcesz znowu zaliczyć glebę? – krzyknął, ubiegłszy jej zamiar.
Trzymając książki, patrzył na jej zdziwioną minę z politowaniem.
- Zaniosę je, a ty mnie prowadź – uśmiechnął się odsłaniając wszystkie zęby.
Levy potrząsnęła głową, wyrywając się z otępienia i ruszyła przodem. Nie oczekiwała od niego pomocy. Ba! Nawet nie śmiałaby prosić, a on sam się zadeklarował. Było jej miło, jednak miała przeczucie, że nie robi tego z dobroci serca, a kryje się za tym haczyk.
Zapiekły ją policzki, kiedy o tym pomyślała i przyspieszyła, nie chcąc, by ujrzał jej twarz.
- Jeżeli mnie zostawisz, nie licz na to, że będą bezpieczne – odezwał się złośliwie.
Dziewczyna zwolniła.
- Nie zostawię – stwierdziła, idąc z nim ramie w ramie.
Uśmiechnął się cynicznie, wydając odgłos zadowolenia.
Szli obok siebie w ciszy. Levy ukradkowo spoglądała na Gajeela, uporczywie zastanawiając się, o co mu chodzi. Dotarli na miejsce.
Wyciągnęła klucz z kieszeni i wsadziła go w zamek. Otworzyła drzwi i szybko weszła do środka. Rozejrzała się po wnętrzu mieszkania. Szczęśliwie nie było brudno, dzięki czemu uniknęła uwag odnośnie jej sprzątania.
Weszli do salonu.
- Połóż je tam – skazała na kąt przy ścianie.
- Jasne – mruknął, oddalając się od niej.
Umieścił stos w wyznaczonym miejscu i z ciekawością rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Czy ty wszędzie masz tyle książek? – spytał, przyglądając jej się z ciekawością.
- Tak. Bardzo je lubię – uśmiechnęła się promiennie.
Utkwił w niej spojrzenie na parę sekund i odwrócił się w stronę okna. Stał do niej plecami, a ona czuła narastający niepokój. Byli całkiem sami i zupełnie nie wiedziała jak ma się zachować.
Zrobiła krok do przodu.
- Może się czegoś napijesz…? – spytała nieśmiało.
Kiedy odwrócił się, uśmiechała się delikatnie, starając się by wyglądać zupełnie naturalnie. Żołądek podchodził jej do gardła, a trzęsące się nogi, zdawały się mieć własne życie.
Zlustrował ją od góry do dołu i podszedł bliżej.
- Ty się mnie boisz – zakpił, krzyżując ręce na piersi.
- Nie – pisnęła przez ściśnięte gardło.
Utkwiła w jego oczach wzrok, chcąc udowodnić swoją pewność.
- Ge-hee… Nie jesteś dobrym kłamcą – mruknął uśmiechając się złośliwie.
Ścisnęła dłonie w pięści, czując pojawiające się na policzkach wypieki.
- Masz zamiar się ze mnie ponabijać? Po mi w takim razie pomogłeś i czego ode mnie chcesz? – zapytała zdenerwowana.
- Miałem taki kaprys – mruknął. – Wyjątkowo nie mam ochoty ci docinać.
- Więc dlaczego zaniosłeś za mnie książki?
Rzucił jej znaczące spojrzenie i ruszył w stronę wyjścia. Otwierając drzwi, zatrzymał się.
- Powiedz blondynie, że głupio wyszło, ale to był pomysł tego napalonego idioty – rzucił i nie oglądając się, wyszedł zostawiając ją samą.
Zdezorientowana stała w miejscu i utkwiła wzrok w drzwiach, za którymi zniknął Gajeel. Więc tylko o to mu chodziło? Żeby przekazała Lucy jego wymówkę?
W pewnym sensie rozczarowana takim obrotem sprawy zajęła się układaniem nowych ksiąg na pułkach.
 
Lucy wracała zadowolona do domu. Uśmiechała się, będąc szczęśliwa, że nie dostało im się z Mei za szpiegowanie Erzy, która oddaliła się później od nich razem z Jellal’em.
Słońce powoli zachodziło, barwiąc wszystko wokół kolorami pomarańczy, żółci i różu. Po ostatnich wydarzeniach, ten dzień zaliczała do wyjątkowo udanych. Przechadzała się niespiesznie ulicą, nucąc coś cicho i witając, mijanych mieszkańców.
W końcu doszła do domu. Otworzyła drzwi do mieszkania i weszła do środka. Przechodząc obok lodówki, z jej brzucha dało się słyszeć głośne burczenie.
Zaśmiała się cicho.
Wyciągnęła z niej jajka, pomidory, mleko i sok pomarańczowy. Poszukała na pułkach przypraw, patelni, miski i trzepaczki. Podrygując, przygotowała sobie na kolacje smakowicie pachnący omlet. Zbliżyła twarz do dania i wciągnęła nosem wydobywający się z niego zapach.
- Rany, jaka jestem głodna – zachichotała, nakładając sobie porcję na talerz.
Nalewając do szklanki sok, usłyszała ciche pukanie do drzwi. Zerknęła w ich kierunku. Odłożyła naczynia i poszła by otworzyć. Pociągnęła za klamkę.
Za progiem stał zakłopotany Natsu z niepewnym wyrazem twarzy.
- Lucy, ja… mogę wejść? – spytał nieśmiało.
Patrzyła na niego uważnie. W końcu uśmiechnęła się i otworzyła szerzej.
- Tak – kiwnęła głową.
Zauważyła, że się rozpromienił. Wszedł do środka i zatrzymał się, czekając aż zamknie za nim drzwi. Odwrócił się lekko spięty.
Poluźnił biały szalik i utkwił w jej oczach rozbiegane spojrzenie.
- Lucy, ja… Chciałem cię bardzo przeprosić, za to co się wczoraj stało. To było głupie i dziecinne i obiecuję, że się więcej nie powtórzy. Nie będę grzebał ci nigdy w szafach, będę starał się wchodzić drzwiami… - trajkotał jak nakręcony, rumieniąc się na twarzy.
Dziewczyna będąc na niego wcześniej zła, teraz zaczęła chichotać. Rozśmieszyło ją zachowanie speszonego chłopaka, który tak ją przepraszał. Zdziwiony Natsu patrzył na nią i nie wiedział jak ma się w tej sytuacji zachować. Nie chciała go karcić ani na niego krzyczeć. Wtedy dała po prostu upust rosnącej w niej frustracji, spowodowanej ostatnią misją, przez którą wcześniej czy później i tak by z siebie wyrzuciła.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- Nie przepraszaj już, proszę – szepnęła i przytuliła go.
Zaskoczyła samą siebie, jednak nie cofnęła się i obejmowała go tak długo, aż poczuła, że chłopak się rozluźnia.
- Wiesz… mam coś dla Ciebie – wybełkotał i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko.
Włożył je w jej dłoń i czekał, uśmiechając się radośnie, aż je otworzy. Zaskoczona, powoli je otworzyła. Zobaczyła tą samą bransoletkę, którą widziała parę dni temu na wystawie w sklepie jubilerskim.
Spojrzała na niego zmieszana.
- Natsu, ale za co to?
Uśmiechnął się przepraszająco.
- Za to, że musisz mnie znosić i za kłopoty, które ci sprawiam – wzruszył ramionami.
Wzruszona, jeszcze raz do niego przylgnęła, jednak teraz bardziej czule. Objął ją ramionami i przytulił policzek do jej głowy.
- Nie gadaj głupot… - zachichotała. – Dziękuję – szepnęła wtulając się w jego pierś.
Czuła jego ciepło i było jej dobrze. Ogarnął ją błogi spokój i poczucie bezpieczeństwa, którego tak pragnęła. Nie chciała się już na niego gniewać. Wiedziała, że przebywanie z nim związane jest z ciągłymi niespodziankami, ale gdyby nie one, byłoby nudno.
Usłyszała głośne burczenie, dobiegające z brzucha Natsu.
- Może zostaniesz na kolacji, co? Mam omlet – zaproponowała, wyswobadzając się z jego uścisku.
- Drugi raz nie musisz mówić. Jestem potwornie głodny – zaśmiał się, idąc do stołu.
- To tak jak ja – zachichotała, wyciągając z szuflady drugi talerz.
Cieszył ją fakt, że tego posiłku nie będzie jadła sama.  

11 lutego 2013

Rozdział 9 - Łatwiej pilnować swojego nosa

Patrzyła na stojącą przed nią postać. Serce biło jak oszalałe, powodując coraz bardziej nieznośnie kłucie. Była zdezorientowana. Targały nią mieszane emocje, które za wszelką cenę, pragnęły przejąć kontrolę nad jej ciałem.
Wpatrywali się w siebie w milczeniu, jakby ta cisza wokół nich, była swojego rodzaju bliskością. Na język cisnęło jej się wiele słów, jednak nie wiedziała, które z nich będą odpowiednie na tą chwilę. Czuła wzrastające zakłopotanie, rumienienie się policzków i niemożność spojrzenia w jego brązowe oczy.
Ścisnęła mocniej pocące się dłonie.
Nim zdążyła zareagować, obejmowały ją silne ramiona, emanujące ciepłem. W jednej chwili jej napięte ciało, rozluźniło się i pozwoliło przylgnąć do mężczyzny. Wtuliła twarz w jego pierś, wdychając unoszący się od niego zapach mięty.
- Jellal... – łkała, ściskając płaszcz na jego plecach.
- Nie płacz – mruknął jej we włosy.
Nie chciała pokazywać przed nim swoich słabości, jednak nie potrafiła powstrzymać wypływających łez. Miała wrażenie, że to może być ich ostatnie spotkanie sam na sam.
- Myślałam, że… że cię złapali. Jak możesz się tak narażać? – szeptała.
Słyszała jak jego serce mocno bije.
- Nie tak łatwo mnie złapać – zachichotał nerwowo. – Musisz wiedzieć, że dla ważnych dla siebie osób, warto zaryzykować nawet swoim życiem…
Wyrwała się z jego uścisku i spojrzała na niego z niekontrolowaną złością. Zaciskała pięści tak mocno, że pobielały.
- Przestań! Przestań się tak zachowywać – krzyczała wściekła. – Jeżeli masz zamiar tak dalej robić, tylko po to, żeby się ze mną spotkać, to wolałabym, żebyś więcej nie pojawiał się na mojej drodze! – ostrzegała.
Wiedziała, że długo nie będzie potrafiła tak kłamać. Pragnęła go każdą komórką swojego roztrzęsionego ciała, ale nie chciała by dla niej ryzykował. Straciła go już w Rajskiej Wieży, a mogą go pojmać, a tego już nie zniesie.
Zrobił krok bliżej, patrząc czułym wzrokiem.
- Wolałbym umrzeć, niż nie móc cię jeszcze raz zobaczyć – westchnął smutno.
Nie panując nad tym, co robi, uderzyła go otwartą dłonią w policzek.
Czuła jak pęka jej serce, ręka niemiłosiernie piecze jak i policzki, po których bez ustanku spływały łzy. Jellal powoli odwrócił w jej stronę spoliczkowaną twarz. Jego oczy lśniły, a on uśmiechał się delikatnie.
Wyciągnął w jej stronę rękę i uniósł brodę dziewczyny.
 

Siedziały ukryte wśród gałęzi i niczym zawodowi zabójcy uważnie obserwowali stojącą w oddali parę. Dziewczyny wychylały się niebezpiecznie daleko, przez co w każdej chwili groziło im niebezpieczeństwo upadku na ziemię. Trzymały w rękach lornetki, przyłożone do oczu i podekscytowane czekały na to, co się dalej wydarzy.
- On ją pocałuje...! – pisnęła Mei, szarpiąc blondynkę za ramię.
- Czekaj! Cicho, bo nas usłyszą – skarciła ją, jednak nie mogła ukryć nerwowego tonu.
- Dobra – szepnęła. – W końcu, zachowa się jak na mężczyznę przystało – zachichotała gardłowo.
Lucy opuściła lornetkę i spojrzała uważnie na towarzyszkę.
- Twój śmiech był naprawdę przerażający – stwierdziła, czując przechodzące przez jej ciało dreszcze.
- Hm… Musisz się przyzwyczaić – wzruszyła ramionami, uśmiechając się złośliwie.
Lucy wróciła do obserwowania przyjaciółki. Wiedziała, że podglądanie nie jest najlepszym pomysłem. Jednak martwiła się o Erze, kiedy wyczekiwały na przybycie tajemniczego gościa. Nawet Mei nie wiedziała, kim on miał być, więc ich działania były zupełnie uzasadnione.
Przecież dobro przyjaciół jest najważniejsze.
Przez lornetkę widziały jak chłopak trzyma Scarlet pod brodę i ich twarze powoli się do siebie zbliżały. Czuły ekscytacje i narastające napięcie. Co zrobi przyjaciółka…?
Ich usta dzieliło kilka centymetrów.
Już prawie…
- Nie ładnie tak podglądać.
Przerażone krzyknęły, będąc zupełnie zaskoczonymi. Nim udało im się dojrzeć postać, straciły równowagę i z impetem spadły na ziemię. Lądując na nierównej powierzchni, doznały przeszywającego bólu. Ostrożnie pozbierały się do kupy i usiadły.
Na gałęzi, którą wcześniej zajmowały, siedział podstępnie uśmiechający się Loke. Machał nogami, na których opierał łokcie, a brodę na splecionych dłoniach. Niebieskie szkła okularów, odbijały w ich kierunku promienie słońca.
Jego uśmiech poszerzył się, kiedy skinieniem głowy pokazał im kierunek.
- Nie chcę zapeszać księżniczko, ale chyba macie przechlapane – westchnął z politowaniem, patrząc wymownie na Lucy.
Obie dziewczyny spojrzały, tam gdzie wskazywał Gwiezdny duch.
Zesztywniały z przerażenia, kiedy napotkały na mocno oszołomionych Erze i Jellala.
- Eee… Zgubiłyśmy się… - jęknęły jednocześnie przez ściśnięte ze strachu gardła.