Łączna liczba wyświetleń

27 stycznia 2013

Rozdział 8 - Wymarzone szczęście zaskakuje

Stanęła przed otwartym oknem, przez które do pokoju wlatywało ciepłe nocne powietrze. Powoli je wciągnęła, zamknęła oczy i zaczęła wsłuchiwać się w odgłosy z zewnątrz. Słyszała szum wiatru, świerszcze i z daleka dobiegający śmiech kilku osób. Po chwili to wszystko ustało i zrobiło się dziwnie cicho. Niecodzienne, by nawet o tej porze było tu tak spokojnie, jakby wszyscy naraz usnęli.
Erza obróciła się i wzrokiem przeszukała cały pokój. Mei drzemała na kanapie, a w ręku nadal jeszcze trzymała jedną z książek, które Titania pożyczyła od Levy. Powoli podeszła do niej, chwyciła leżący cienki koc i przykryła nim przyjaciółkę. Mimo że było jeszcze ciepło, za jakiś czas się ochłodzi i nie chciała, by ta się przez nią przeziębiła. Ostrożnie wyciągnęła z jej dłoni romans i zerknęła na okładkę. „Tajemnica serca”. Uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie niezwykłą treść lektury i ten dreszcz podniecenia, kiedy ją czytała. Jednak trochę ją ona bawiła.
Odłożyła książkę na stolik. Przypomniała sobie o czymś, kierując wzrok na otwarte okno.
- Powinnam pójść sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku…
Zerknęła jeszcze raz na dziewczynę. Nie będę jej budzić, niech śpi, pomyślała. Przeszła cicho przez pokój i ostrożnie wymknęła się z dormitorium, zabezpieczając zamki od drzwi.
Lekki wiatr smagał ją po ciele, które nadal przyodziewał jedynie strój kąpielowy.
- No tak… - westchnęła, chichocząc przez swoje roztargnienie.
Użyła podmiany, zmieniając kostium na granatową rozkloszowaną sukienkę. Uśmiechnęła się i niespiesznie pomaszerowała w stronę plaży. Idąc ciemniejszą ścieżką, spojrzała w niebo.
- Rzeczywiście piękne…
Mroczny firmament rozświetlały tysiące gwiazd, porozrzucanych w najróżniejsze konstelacje. Błyszczały jak najpiękniejsze diamenty, których jest tak wiele, ale żadnego z nich nie mogła mieć dla siebie. Kusiły doskonałym blaskiem, jedynie by na nie patrzeć.
Zdjęła pantofle i brnąc stopami w ciepłym piasku, doszła do miejsca, gdzie zostawiła ukaranych magów. Stanęła jak wryta i zdziwiona patrzyła jak powiewające na zadaszeniu porozdzierane spodenki, wiszą bez swoich właścicieli.
- Ciekawe jak oni się uwolnili? I gdzie ich całkiem gołych wywiało… - mruknęła rozglądając się wokół, jakby spodziewała się zobaczyć ich, ukrywających się gdzieś niedaleko.
Jednak nie było nikogo, zupełna pustka.
Odwróciła się i pokonując dzielącą ją odległość od wody, zanurzyła w niej stopy. W chwili kiedy wpatrywała się w błyszczące niebo i księżyc w pełni, czuła jakby była zupełnie sama na tej planecie. Nostalgiczny szum fal wtłaczał w jej głowę zamęt. Pierwszy raz od dłuższego czasu, czuła smutek i samotność. Udawało jej się ukrywać przed przyjaciółmi swoje emocje, ale wiedziała, że nie już więcej nie da tak rady. Kiedy uzmysłowiła sobie, że po policzkach spływają jej łzy, ogarnęło ją zmieszanie. Starła je wolną dłonią. Nie chciała, by widzieli ją w takim stanie.
Usłyszała cichy trzask nadepniętej gałązki. Zesztywniała, zorientowawszy się, że nie była sama. Obróciła się w stronę przybysza.
Z ciemności wyłoniła się sylwetka znajomego jej chłopca.
- Romeo? Co ty tu robisz o tak późnej porze? – wykrztusiła, podchodząc bliżej niego.
Brązowo włosy zatrzymał się i zmieszany, unikał jej wzroku.
- Ja… ja właśnie szedłem do domu, ale ktoś mnie zatrzymał.
- Nic ci nie zrobił? – kucnęła przed nim, uważnie mu się przyglądając.
- Śmiałby tylko. Skopałbym go jak braciszek Natsu – wyszczerzył się dumnie.
Erza uśmiechnęła się i opiekuńczo położyła mu dłoń na głowie.
- Tylko nie bądź zbyt narwany jak on, dobrze? – pogładziła jego włosy, widząc jak skrępowany chłopak rumieni się na policzkach.
- Dobrze… - jęknął.
- Więc kto cię zatrzymał i dlaczego? – spytała, podnosząc się.
Romeo jakby wyrwany z rozmyślań, spojrzał na nią bacznie.
- Nie wiem, kto to. Było ciemno i nie było go widać. Myślę, że to jakiś młody facet i kazał ci to dać – wyciągnął zgiętą kopertę i wyciągnął w jej stronę. – Powiedział, że to dla szkarłatno włosej kobiety w zbroi.
Zdziwiona, zabrała od chłopca papier. Patrzyła na nią z zadumą, głęboko zastanawiając się nad nadawcą. Zerknęła na towarzysza.
- I na pewno nie wiesz, od kogo to?
W odpowiedzi pokręcił przecząco głową.
- Muszę już iść, tata się niecierpliwi – westchnął i z uśmiechem pobiegł w stronę miasta.
Erza jeszcze przez chwilę przypatrywała się kopercie, po czym ostrożnie ją otworzyła. Nie wiedziała, czego może się spodziewać po wiadomości od tajemniczego gościa.
Wyciągnęła zdobioną kartkę od której unosił się kwiatowy zapach. Odchyliła papier, by blask księżyca oświetlił umieszczony tam napis.
Piątek o 22, pod Tęczową wiśnią.
- To są chyba jakieś jaja… - mruknęła, ściągając brwi.
Chciała podrzeć kartkę i wyrzucić strzępki, jednak jakiś cichutki głosik w jej głowie, mówił jej, żeby tego nie robiła. Zastanawiała się, czy nie wpakuje się w jakieś tarapaty z tego powodu, ale postanowiła zaryzykować.
 
Zamyślona, siedziała z podkulonymi nogami na fotelu i wpatrywała się w uchylone okno. Levy przygotowywała im w kuchni gorącą czekoladę, nucąc cicho melodię, która przypominała jej kołysanki, śpiewanej jej kiedyś przez nianie. Ocknęła się z transu, obserwując poczynania przyjaciółki, przy okazji uważnie słuchała jej przyśpiewki.
Dziewczyna z uśmiechem ruszyła ku niej, ostrożnie niosąc kubki z napojem. Postawiła je na stoliku i usiadła naprzeciwko blondynki. Kątem oka zauważyła, że jest bacznie obserwowana.
- Lu-chan…?
- Hmm..? – zamruczała, upijając łyk czekolady.
- Tak sobie myślę, że może wybrałybyśmy się jutro na zakupy, co? – zaczęła nieśmiało, podnosząc swój kubek.
Lucy spojrzała jej w oczy. Widziała zmieszanie na jej twarzy, które zaczęło ją kłopotać.
- Jasne – uśmiechnęła się pogodnie, przymykając powieki.
- Och jak dobrze… wiesz, chciałam z kimś iść, ale jakoś nie miałam okazji pytać – westchnęła, drapiąc się po głowie.
- Na mnie możesz zawsze polegać.
- Wiem, wiem – mruknęła, dmuchając w gorący napój.
Przez długi czas w mieszkaniu panowała cisza. Siedziały naprzeciw siebie, nie potrzebując słów, do tego by się rozumieć. Każdej z nich wystarczyła sama obecność przyjaciółki.
Skończyły pić, razem zbyły i powycierały naczynia, po czym Levy poszła się wykąpać. Lucy czekając na swoją kolej, podeszła znowu do okna. Właściwie stało się ono jej miejscem rozmyślań. Oparta na łokciach, zastanawiała się, czy nie potraktowała przyjaciół zbyt ozięble… Nie! Pokręciła energicznie głową. Przecież oni wtargnęli do mojego mieszkania, pomyślała.
Westchnęła ciężko, przeczesując włosy palcami.
- Mamo… Ciężkie jest życie dziewczyny.
W takich chwilach brakowało jej matczynej opieki i troski. Chciałaby wypłakać jej się w pierś, usłyszeć od niej słowa pocieszenia oraz tego, że wszystko będzie dobrze, bo jest przy niej.
- Tak bardzo za tobą tęsknie… - westchnęła, patrząc w piękne gwiaździste niebo.
Zauważyła błyszczącą smugę, przecinającą sklepienie. Spadająca gwiazda! Złożyła dłonie, zamknęła powieki i cicho wyszeptała:
- Proszę, żeby wszystko było prostsze, by zawitało tu szczęście i miłość…
Otworzyła oczy, lecz blask zniknął. Może nie zdążyłam skończyć życzenia, pomyślała ze smutkiem. W tym samym momencie Levy wyszła z łazienki. Lucy z szybko przyklejonym uśmiechem na twarzy, w podskokach udała się w opuszczone miejsce.
 
Powoli otworzyła ciężkie powieki. Był już ranek. Promyki słońca wdzierały się przez okno, rozświetlając całe mieszkanie. Zerknęła na miejsce obok siebie. Koło niej drzemała zupełnie niewinnie wyglądająca Levy. Spała z lekko otwartymi ustami, potargane kosmyki sterczały wokół jej głowy. Lucy mimowolnie się uśmiechnęła, jednak czuła się dziwnie. Zazwyczaj budziła się , widząc koło siebie spokojnie odpoczywającego Natsu, który ukradkiem wdzierał się przez okno. Karcąc siebie, że o nim myśli w takiej chwili, wyczołgała się powoli z łóżka, nie chcąc przerywać snu przyjaciółce.
Szybko się przebrała i powędrowała do kuchni, szykując dla nich śniadanie. Zanim Levy wyrwała się z objęć Morfeusza, ta zdążyła już wszystko przygotować.
- Kiedy wstałaś Lu-chan? – ziewnęła, przeciągając się.
Usiadła przy stole i z zaciekawieniem przyjrzała się jedzeniu.
- Chwilę przed tobą – uśmiechnęła się. – Co tak patrzysz? Wcinaj! Co pomyśli Gajeel jak zobaczy, że nie jesz? – zachichotała, przysiadłszy się koło dziewczyny.
- Eto… no… ee, co? – bąknęła, zakłopotana, szybko chwytając w ręce nóż i pieczywo. – Ja… ja.. nie wiem, co by powiedział. Pewnie by rzucił jakąś kąśliwą uwagę.
- Zapewne. Dlatego jedz ile wlezie – dźgnęła ją łokciem w ramię.
Nawet jedząc, nie przerywały żartobliwej paplaniny, przez co całe napięcie z poprzedniego dnia zupełnie minęło. Lucy zastanawiało, czy może spełnia się jej życzenie. Bardzo chciała, by tak właśnie było.
Później przyjaciółki pożegnały się, gdyż Levy miała do załatwienia parę spraw w gildii, a Lucy tłumaczyła się sprzątaniem mieszkania.
Zaczęła ścierać kurze z półek, kiedy do jej mieszkania, wbiegł ktoś z impetem. Skoczyła jak oparzona i spojrzała w stronę wejścia.
- Lucy, Lucy! – zawołała, dysząca Mei, opierając się o futrynę drzwi.
- Czy coś się stało? – spytała przestraszona, szybko do niej podbiegając.
- Oj stało, stało… - zachichotała, prostując się. – Musisz mi w czymś pomóc, także zostaw, to czym się zajmujesz i chodź ze mną.
Zanim zdążyła zaprotestować, Mei chwyciła ją za rękę i ciągnąc za nią, wybiegły w pośpiechu z mieszkania. Towarzyszka biegła szybko, przez co blondynka z trudem łapała dech.
Zatrzymały się dopiero na nierównej łące pełnej drzew wiśni. Kwiaty zaczynały dopiero rozkwitać, ale w powietrzu unosił się słodkawy zapach. Lucy rozejrzała się i oniemiała widząc, ten piękny widok. Kątem oka zerknęła na Mei, która gorączkowo się za czymś rozglądała.
- Powiesz mi w końcu, co się stało? – zagadnęła.
Dziewczyna uspokoiła się i z dziwnie chytrym uśmieszkiem spojrzała jej w oczy.
- Widzisz… Erza wróciła wczoraj do pokoju, wyjątkowo niespokojna i nerwowa. Oczywiście starała się to ukryć. Nie wiedziała jednak, że nie śpię i zostawiła pewien list na widoku, kiedy poszła wziąć kąpiel.
Zaciekawiona Lucy uniosła brew.
- Co było tam napisane?
- Ktoś ręcznie napisał tam, wyznaczony termin i miejsce spotkania, jednak nie było nazwiska adresata. No i tu się martwię – westchnęła.
- Czyli że… Zaraz! Będziemy ją śledzić?! – pisnęła przerażona. – Przecież ona nas zabije, jak się o tym dowie – panikowała, wyobrażając sobie zadane im męki.
Przeszedł ją dreszcz.
- Nie dowie się – mówiła śpiewnym głosem.
- Jak to?
- A tak to – wyciągnęła z torebki parę lornetek. – To dla ciebie, a to dla mnie – wyszczerzona, podała jej czarny przedmiot.
- Mam złe przeczucia… A skąd będziemy ją obserwować?
- Z tamtego drzewa – zachichotała pokazując obiekt.
Lucy mimowolnie zrzedła mina. Myślała, że ten dzień będzie dla niej idealny, a wszystko legło w gruzach. Podbiegły szybko do drzewa i zadziwiająco zręcznie wdrapały się na nie, umiejscawiając się w jego koronie. Siadły na grubej gałęzi i w ciszy oczekiwały nadejścia prawdopodobnie niczego niespodziewającej się Erzy.
Nie kazała im na siebie długo czekać, bo zjawiła się po niecałych dziesięciu minutach. Dziewczyny przyłożyły lornetki do oczu i śledziły ją wzrokiem, aż do tęczowej wiśni, gdzie się zatrzymała. Ubrana w białą sukienkę, wiązaną na karku, pocierała nerwowo dłonie, szepcąc coś do siebie.
- Ona się denerwuje? – mruknęła Lucy, nie spuszczając z niej oczu.
- Najwidoczniej.
Titania nagle znieruchomiała, patrząc przed siebie. Była kompletnie zaskoczona.
Obserwatorki podążyły lornetkami w tym samym kierunku, co Scarlet. Niedaleko niej, szedł w jej stronę polną drogą młody mężczyzna. Jego płaszcz powiewał na łagodnym wietrze, co sprawiało, że osoba wydawała się być dostojna i niezwykła. Lekko odstające włosy…
Lucy oddaliła lornetkę od twarzy, czując napływające zaskoczenie.
- Jellal?

22 stycznia 2013

Rozdział 7- Prawda boli najbardziej

Otępiała Lucy patrzyła uważnie na triumfalnie uśmiechającą się Erze, która z założonymi na piersi rękoma, spozierała w stronę ukaranych zawodników. Poniekąd, według Scarlet, zepsuli przyjęcie, jednak taka reprymenda była nawet dla nich zbyt żenująca i zawstydzająca. Zwłaszcza, że było im widać nagie pośladki. Onieśmielona zerknęła na Mei.
Dziewczyna z zaciekawieniem przyglądała się Magom, jakby znalazła jakiś rzadki okaz.
- Jeżeli ją przeprosicie, to was zdejmę – ryknęła Titania.
Wszyscy trzej spojrzeli na nią wilkiem.
- Niby za co mamy przepraszać? – krzyknął Natsu, machając rękoma po bokach. – Przecież nic złego nie zrobiliśmy!
Na czole Erzy uwidoczniła się pulsująca żyła.
- Zepsuliście przyjęcie bałwany! Waszą karą będzie to, że będziecie tu wisieć, dopóki nie zrozumiecie jakie to było ważne – mówiła stanowczo. – Mei… Chodźmy do dormitorium… - westchnęła zrezygnowana, próbując uspokoić emocje.
Pociągnęła przyjaciółkę za rękę, oddalając się od pozostałych. Fernandes, podążająca za towarzyszką, obróciła się w stronę ukaranych magów i rozkładając ręce na boki, przepraszała ich, że nie może nic na to poradzić. Dziewczyna dogoniła Scarlet i po chwili zniknęły z pola widzenia.
Lucy spojrzała wilkiem na szamoczącego się Natsu.
- I co? Zadowolony jesteś z siebie? – mruknęła złośliwie.
- Ja nic nie zrobiłem…
- Głupi! Przeprosiłbyś i by was zdjęła! A teraz sobie tak wiście – krzyknęła i zdenerwowana złapała Levi za rękę. – Proszę, chodźmy stąd…
Dziewczyna kiwnęła głową, zerknęła na powieszonego za spodenki niezadowolonego Gajeela i ruszyła razem z przyjaciółką.
Blondynką targały różne emocje, które trudno jej było stłumić. Z jednej strony cała ta sytuacja ją bawiła, jednak była również zła, że beztroskie i dziecinne zachowanie magów, sprawiło przykrość ich znajomej. To nie do pomyślenia…
Niebiesko włoska przyglądała się jej twarzy z troską. Jej również było głupio z powodu chłopaków, ale nie była aż tak tym przejęta. Domyślała się, że Heartfilia czuje urazę do Natsu, bo coś między nimi od początku iskrzyło i dlatego usprawiedliwianie jego było takie trudne.
- Lu-chan… Nie martw się. Oni naprawdę tego żałują, tylko jak to chłopcy nie potrafią tego wyrazić słowami, a duszą to w sobie – potarła jej ramię, chcąc dodać otuchy.
- Wiem, wiem… Rany, jacy oni są uparci i ta ich idiotyczna duma… - westchnęła, lekko się rozluźniając.
- Tak…
Lucy przygryzła nerwowo wargę. Przyjaciółka zatrzymała ją i chwyciła za ramiona.
- Czy jest coś, co cię martwi? Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim?
Początkowo unikająca jej wzroku blondynka, zmartwiona spojrzała w jej oczy.
- Levy… Jest coś takiego, o czym boję się mówić… - szeptała urywającym się z nadmiaru emocji głosem.
- Czy to ma coś wspólnego z Natsu? – spytała podenerwowana, nie wiedząc, czego ma się spodziewać.
- Nie. Chodzi o … Clauda. On tu jest – jęknęła czując wielką gulę w gardle i spływające po policzkach łzy.

 
Wiszący naprzeciwko Gray patrzył pusto w ziemię, jakby układał coś sobie w głowie. Naburmuszony Gajeel świdrował go wzrokiem, jakby postawa towarzysza doprowadzała go do wściekłości.
Zabawne, pomyślał Natsu, łapiąc oddech między szamotaniem się. Wokoło było już ciemno. Nadal nie udało mu się wymyślić jak się uwolnić, a przez to robiło mu się coraz bardziej niedobrze. Również był zły, że Lucy tak po prostu sobie poszła, w dodatku na niego nakrzyczała. Chociaż… widział w jej oczach rozczarowanie i smutek? Zawsze była wesoła, a po tej ostatniej misji trochę się zmieniła. Wiedział, że musi na nią bardziej uważać, ale w sytuacji, kiedy został powieszony za gacie, było to niemożliwe. Musiał wymyślić sposób, żeby się uwolnić.
Olśniło go.
- Wiem jak możemy zwiać – zachichotał podekscytowany.
Towarzysze spojrzeli na niego z błyskiem w oczach i chytrymi uśmiechami.
- Oświeć nas geniuszu – rzucił z przekąsem Gray.
- No to tak… Wy się odwrócicie do mnie tyłem, a ja przepale wasze spodnie w miejscu gdzie są zahaczone, a wy mnie stąd zdejmiecie – kiwał entuzjastycznie głową, ciesząc się ze swojego pomysłu.
- Odbiło ci? Chcesz nas spalić razem z wszystkim co nas otacza? – krzyknął Gajeel oburzony, konsekwencjami zamiaru Natsu.
- Nie? Chce nas stąd wyciągnąć – burknął zły.
- Jesteś idiotą skośnooki – zarechotał Fullbuster.
- Zamknij się pusty mózgolodzie! Jak jesteś taki mądry, to może byś coś zrobił, co? – warknął, szamocząc się. Miał ochotę dać mu w twarz, jednak przeciwnik znajdował się za daleko.
- Żebyś wiedział zapałko, że się tym zajmę, bo ty jesteś bezużyteczny – odpowiedział, również z zamiarem zmierzenia się z magiem.
- Jesteście zbyt narwani, żeby myśleć, patałachy – wtórował im Redfox.
Wyciągali ku sobie pięści, wyzywając się od najgorszych i wzajemnie się przekrzykując. Wiercąc się, nie usłyszeli pękania szwów w ich spodenkach, których materiał przedzierał się w szybkim tempie. W jednym momencie wszyscy trzej szarpnęli w swoją stronę, jak dzikie koty i wtedy zrobiło im się zadziwiająco luźno w ubraniu, którego już na sobie nie mieli. Zdezorientowani, zderzyli się ze sobą głowami i runęli na jeszcze ciepły piasek. Unieśli głowy i zobaczyli zwisające nad nimi resztki portek.
Wszyscy trzej byli zupełnie nadzy.
Galeel podniósł się, głęboko odetchnął i mruknął:
- Zew natury nas wzywa.
- Przymknij się idioto – warknął Gray. – Musimy znaleźć jakieś ciuchy. Będziemy mieli przesrane jak nas tak ktoś zobaczy.
Natsu zdusił chichot.
- Gray, przecież ty tak normalnie przed wszystkimi chodzisz, więc nie powinno cię to krępować.
Chłopak zmroził go lodowatym spojrzeniem.
- Wiem, gdzie możemy pójść, tak żeby nikt nas nie zauważył – dodał uśmiechając się chytrze.
Chwile potem, poruszając się bocznymi, ciemnymi uliczkami stanęli pod oknem mieszkania.
Towarzysze Dragneel’a przyjrzeli się budynkowi i przez moment zastanawiali się, skąd znają to miejsce.
- Ty idioto… – mruknął lodowy mag.

 
Przechadzały się główną ulicą, trzymając się pod rękę. Odbyły długą rozmowę i te niepokojące emocje i lęki, które ją dręczyły, zniknęły prawie całkowicie. Przynajmniej na tę chwilę, kiedy nie była sama.
- Wejdziesz na herbatę, prawda? Może… może nawet mogłabyś zostać na noc, co? Czułabym się trochę pewniej, wiedząc, że nie będę sama – uśmiechnęła się, patrząc na spokojną twarz przyjaciółki.
Potaknęła i z zadowoleniem zatrzymały się przed drzwiami do mieszkania. Lucy wyciągnęła klucz, odbezpieczyła zamek i weszły do środka. Wokół panowała ciemność i po omacku szukała na ścianie włącznika. Znalazła. Nacisnęła i zapaliła światło.
Zdumiona, nie mogła uwierzyć własnym oczom, po tym co zobaczyła.
Trzech magów grzebało w jej ubraniach, zupełnie nie zauważając przybycia przyjaciółek. Na ich biodrach spoczywały kolorowe spódniczki, zasłaniające miejsca intymne, a na muskularnych tułowiach, rozciągały się jej koszulki.
Zauważyła otwarte na oścież okno, przez które musieli wejść niepostrzeżenie.
W końcu wróciła jej mowa.
- Co… wy… tu… Odwalacie zboczeńcy? Idioci! Banda kretynów!
Cała trójka spojrzała na kipiącą gniewem Lucy, która z ledwością powstrzymywała się od rękoczynów. Obok niej stała nadal oszołomiona Levy, zezująca po towarzyszach.
- No bo… nasze spodnie się podarły i nie mieliśmy się w co ubrać, a twój dom był najbliżej… - zaczął strachliwie Natsu.
- Wy… no..cha… Przesadziłeś tym razem – warknęła. – Wyjazd stąd, tak samo jak się tu dostaliście – wskazała palcem okno i zesztywniała, czekała aż się ruszą.
Chłopak chciał jeszcze coś powiedzieć, ale doszedł do wniosku, że nie miałoby to większego sensu. Potulnie spuścił głowę i pierwszy wyskoczył na zewnątrz, za nim Gray, a Gajeel trzymając się jeszcze ściany, kiwnął do Levy.
Dziewczyna zamrugała oczami, wychodząc z szoku.
Spojrzała na Lucy, która podeszła do okna, zamknęła je i oparłszy się o ścianę, zsunęła się po niej na podłogę. Zakryła twarz rękoma, a z oczu wypłynęły strumieniami parzące łzy. Przyjaciółka podeszła do niej, kucnęła i przytuliła ją.
- Levy… Jak ja mogę kochać tego idiotę?