Natsu
otworzył leniwie oczy. Świat nadal nieprzyjemnie wirował i sprawiając, że jego
ciało i obolała głowa były strasznie ciężkie. Powoli wsparł się na łokciach i
rozejrzał wokoło. Był w swoim domu, a na jego kolanach drzemał Happy.
-
Rany… co się wczoraj stało? – jęknął, próbując sobie przypomnieć, dlaczego
czuje się tak fatalnie.
Nie
chciał budzić przyjaciela, jednak pragnienie napicia się jakiegoś płynu
zwyciężyło. Szturchnął kota, który natychmiast się ocknął i błyskawicznie
wzleciał w powietrze.
-
Natsu!! Żyjesz… Lucy cię nie zabiła.. – łkał ucieszony, przywierając do twarzy
chłopaka.
-
Szoo? Szem mala mie zabisz? – mamrotał, próbując odciągnąć go od siebie.
Szarpnął
mocniej i nieoczekiwanie obaj spadli z rozkołysanego hamaku. Powyginani w
dziwnych pozach, pozbierali się z ziemi.
- O
czym ty mówisz? – kontynuował, wlekąc się w stronę prowizorycznej kuchni.
Wokół
walały się brudne naczynia, pogniecione plakaty z zadaniami i nieuprana odzież.
Chłopak odruchowo uniósł rękę i powąchał się pod pachą. Zmarszczył nos,
uświadamiając sobie, że przydałaby mu się odświeżając kąpiel i jakaś czysta
bielizna.
Otworzył
lodówkę, praktycznie świecącą pustkami. Wypatrzył butelkę z zaczętym sokiem i
przystawiając ją sobie do ust, wypił jednym duszkiem.
Odstawił
pustą butelkę na zagracony stolik i odetchnął.
-
Happy… mamy coś jeszcze do picia? – spytał z nadzieją. – Pić mi się chce, a
głowa mi pęka… - jęknął, przytykając dłonie do skroni.
-
Niestety Natsu. Nie robiliśmy zakupów już dawno. Zawsze chodziliśmy jeść do
Lucy – poinformował przyjaciela kot, szukając mu czystych gatek.
-
Dobra.. – westchnął, kierując się w stronę łazienki. – Wykąpie się i idziemy do
gildii.
-
Aye! – krzyknął, lecąc za nim z bielizną w łapkach.
- Ty
chyba lubisz jak cię boli, co? – zakpił Gajeel, patrząc karcąco na kuśtykającą
obok dziewczynę.
- A
ty tak bardzo lubisz się ze mną drażnić? – warknęła przez zęby Levy, ściskając
dłonie w pięści.
Irytował
ją tak bardzo, że miała ochotę go uderzyć. Powstrzymywała się z trudem,
pamiętając o jego twardym jak skała ciele. Prędzej sobie by coś zrobiła, niż
jemu.
- A
żebyś wiedziała… - mruknął ledwie słyszalnie.
-
Mówiłeś coś? – spytała, zastanawiając się, czy przypadkiem się nie
przesłyszała.
-
Tak.
Patrzyła
na niego w oczekiwaniu, jednak nie uzyskiwała odpowiedzi, a jedynie drwiące z
niej spojrzenie.
- Może
byłbyś tak łaskawy i powtórzył? – stwierdziła sucho.
-
Może… - mruknął.
Łypnął
na nią wzrokiem i uśmiechnął się chytrze. Zatrzymał się nagle w miejscu i
złapał ją za ramiona. Przybliżył się, co wywołało dreszcz na jej ciele.
- Co
byś zrobiła, żeby to usłyszeć?
Przełknęła
gorączkowo ślinę. Jego ciemne oczy przeszywały ją na wskroś, silne ręce nie
dawały możliwości ucieczki.
-
Eee… właściwie – zaczęła nerwowym głosem.
Gajeel
uśmiechnął się szerzej i szybkim ruchem, zarzucił sobie zaskoczoną dziewczynę
na ramię. Zwisała ze sporej dla niej wysokości, widząc tylko jego sylwetkę od
tyłu i ścieżkę, którą podążali.
-
Hej! – krzyknęła zdezorientowana. – Co ty sobie myślisz?! Postaw mnie! –
protestowała, uderzając pięściami w jego plecy.
-
Ge-hee… Cicho tam. Wszystko opóźniasz, szybciej będzie cię przenieść, niż
gdybyś miała leźć tak ślamazarnie – mruknął, idąc pewnym krokiem, zupełnie
ignorując jej wierzganie.
-
Jesteś okropny! Nie liczysz się z moim zdaniem! Idiota… - obolałą dłonią otarła
spływające łzy.
Mimo
jego zachowania i okazywanego chłodu, jego ciało było ciepłe. Nie miałaby
odwagi powiedzieć o tym otwarcie, ale cieszyła się, że na swój sposób się nią
opiekował. Delikatnie chwyciła końcówki jego włosów, tak by tego nie poczuł i
przeczesała je palcami. Czarne grube kosmyki, na pierwszy rzut sztywne i
szorstkie, były delikatne.
Uśmiechnęła
się mimowolnie.
-
Dziękuję – szepnęła cicho, jakby do siebie.
Wiedziała,
że to usłyszał, czując jak jego sztywne barki, powoli się rozluźniają.
Po
jakimś czasie, dostrzegła mijaną przez nich bramę gildii i chwilę później samo
wejście do budynku i lekko zdezorientowane twarze przyjaciół.
Gajeel
ściągnął ją i posadził na miejscu obok uważnie przyglądającej się jej białej kotce
i zatroskanej Wendy.
-
Levy! Co się stało? – spytała dziewczynka, chwytając ją delikatnie za dłoń.
-
Obiła się i uparta nie chciała się przyznać. Możesz się nią zająć? – mruknął chłodnym
tonem mag.
Pokiwała
głową i z uśmiechem zwróciła się do McGarden.
-
Nie martw się, uleczę cię.
-
Dziękuję Wendy – odetchnęła z ulgą, patrząc na roześmianą twarz towarzyszki.
Pali.
Paliła go skóra, gdzie leżała niebiesko włosa. Szlag, czemu to mnie tak drażni?
Gajeel oddalił się, nie chcąc im przeszkadzać i tym samym ulżyć sobie samemu.
Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje.
Wiedział, że ta dziewczyna ma na niego jakiś dziwny wpływ, ale czemu?
Oparł
się o jeden z filarów i przybierając swoją typową, odpychającą postawę, skupił
się na obserwowaniu ludzi.
Juvia
czająca się niedaleko, wlepiała swój dziwacznie obłąkany wzrok w skacowanego
Gray’a, siedzącego przy barze. Bełkotał coś do białowłosej dziewczyny, która
wycierając kufel, uśmiechała się niemrawo. W tym momencie przypomniał sobie o
wczorajszej nocy. Spili się i dokuczają im dolegliwości. On sam nie doszedł
jeszcze do siebie.
Czujne
ucho wychwyciło dźwięki dobiegające z wejścia.
-
Ge-hee… - uśmiechnął się krzywo, widząc wchodzącego Natsu.
Zrobił
krok ku niemu i wyprostował się.
- Te
napaleńcu. Myślałem, że rzygasz gdzieś po kątach – zakpił, krzyżując ręce na
piersi.
Mag
ożywił się i łypnął na niego.
- To
samo mógłbym powiedzieć o tobie – burknął, przybliżając się.
Stanęli
naprzeciw siebie i mierzyli się wzrokiem. Gajeel w normalnych okolicznościach,
prowadziłby z nim utarczkę słowną, jednak stracił na to ochotę.
Otwierał
usta, żeby rzucić coś z drwiną, kiedy wokół zrobiło się dziwnie cicho. Zerknął
za stojącego przed nim chłopaka.
Weszła
wielka diva, pomyślał, widząc stojącą na progu Scarlet, roztaczającą wokół
siebie dziwnie nieprzyjemną aurę.
Erza
patrzyła trochę tępawo na zebranych w budynku ludzi. Wyjątkowo, czuła się
nieswojo i dosyć niepewnie, kiedy obserwowali każdy jej ruch. Czyżby nie
wykąpała się dobrze? Wciągnęła powietrze, chcąc dyskretnie sprawdzić, czy nie
unosi się od niej jakiś nieprzyjemny zapach, jednak nic takiego nie
stwierdziła.
Mimo
wszystko, nadal jej samopoczucie nie było dobre. Po co ja piłam, skarciła się w
myślach i ruszyła w głąb pomieszczenia. Minęła uważnie przypatrujących się jej
dwóch smoczych zabójców i zatrzymała się przed barem, gdzie konał skacowany
Gray.
Obrzuciła
go zaniepokojonym spojrzeniem i zerknęła na stojącą Mirę.
Dziewczyna
ze skwarzoną miną, próbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.
-
Jest mistrz? – spytała Erza, nerwowo stukając palcami o blat.
Białowłosa
pokiwała głową.
-
Eee… mogę o coś spytać? – speszona przybliżyła się. – Czemu wszyscy tak dziwnie
na mnie patrzą? Jestem brudna, czy co?
Mira
zlustrowała ją wzrokiem i wzruszyła ramionami.
- Ja
tam nie widzę, żadnych plam. Ale… chyba o co innego chodzi – sapnęła, ze
współczującym wyrazem twarzy.
Scarlet
uniosła brwi. W tym samym czasie przy schodach pojawił się Macarov z kamiennym
wyrazem twarzy. Kiwnął palcem, dając znak by dziewczyna udała się za nim, a sam
nie czekając na nią, ruszył do swojego pokoju.
Poszła
w ślad za nim, czując na sobie spojrzenia przyjaciół i tę okropną ciszę.
Znalazła się w przyjemnym pomieszczeniu, pełnym książek, rysunków robionych
przez magów z czasów dzieciństwa i kilku rupieci przypominających dobre
wspomnienia. Staruszek odwrócony do niej tyłem, zatrzymał się przed oknem.
-
Zamknij proszę drzwi – poprosił z zupełnym spokojem.
Dziewczyna
wykonała polecenie i stanęła na środku pokoju.
Mistrz
chwilę patrzył przez okno, gdzieś w dal ze splecionymi na plecach dłońmi. Jego
spokój i postawa, były nieznośne, jednak w pewnym sensie bała się odezwać. Nie
wiedziała, czego od niej oczekiwał.
Nagle
obrócił się i spojrzał jej głęboko w oczy.
-
Powiedz mi. Co się wczoraj wydarzyło?
Zdziwiona
przełknęła ślinę.
-
Zależy o co mistrz pyta – odparła zupełnie spokojnie.
Uśmiechnął
się.
-
Chodzi mi o wczorajszy wieczór. Wielu z was jest w stanie wskazującym nadmierne
wykończonych, obolałych i nie za dobrze myślących. Przechadzając się w nocy po
mieście, zauważyłem, kilkoro z was, nie mogących ustać na własnych nogach –
zmrużył oczy. – W dodatku mój schowek na wysokooprocentowane trunki, został opróżniony
– podsumował. – Wiesz coś o tym?
W
jednej chwili, wydarzenia z wczorajszego wieczoru, przewinęły się w jej głowie
jak klatki z filmu.
-
Tak mistrzu – potwierdziła. – Całą winę biorę na siebie. To wszystko moja wina –
rzekła stanowczo.
Nie
chciała obciążać winą przyjaciół. W końcu to ona ich wszystkich upiła. Nie
mogła sobie tylko przypomnieć, co ją do tego podkusiło, żeby brać alkohol
mistrza.
Staruszek
cmoknął i mimowolnie się uśmiechnął.
-
Jak zwykle szlachetna. Jednak wiem o wszystkim i karę rozdzielę po równo –
pokiwał głową ucieszony. – A będzie ona sprawiedliwa – zachichotał.
Erza
uśmiechnęła się cierpko.
-
Nie można niczego przed tobą ukryć – powiedziała, lekko się rozluźniając.
Zerknął
na nią, przenikającym wzrokiem i spoważniał.
-
Masz rację – potaknął, prostując się. – Wejdźcie.
Drzwi
znajdujące się za nią, powoli otworzyły się i do uszu dziewczyny doszły odgłosy
kroków. Odwróciła się, czując jak jej ciało sztywnieje.
Do
pokoju weszła lekko zdenerwowana Mei, a za nią, zakapturzony mężczyzna. Zamknął
on drzwi i niepewnie odsłonił twarz.
Erza
z obawą spojrzała na mistrza.
-
Długo miałaś zamiar go ukrywać, nie informując mnie o niczym? – spytał surowo. –
Czy wiesz, że jest poszukiwany przez Radę, bo zdrajcy nie mogą być na wolności?
-Wiem…
- szepnęła spuszczając głowę. Nerwowo zaciskała zbielałe pięści.
- I
co miałaś zamiar w tej sprawie zrobić?
Ból
w klatce piersiowej, nasilał się z każdym oddechem, a w głowie panował zamęt.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy z pewnością jaką osiągnęła, dzięki uporowi.
-
Chronić go.
Mierzyli
się wzrokiem przez dłuższy czas. Żadne z nich nie chciało ustąpić. W końcu
Macarov, westchnął, porał oczy palcami i zerknął na stojące przed nim
rodzeństwo.
-
Czy jesteście pewni, odpowiedzialności jaka spadnie na gildię, kiedy Rada dowie
się, że tu jest ukrywany zdrajca? – spytał.
-
Tak.
-
Mistrzu.
Erza
stanęła przed nim i nie do końca panując nad emocjami, uklęknęła przed nim i
czując łzy na policzku, skłoniła głowę.
-
Proszę… - chciała coś powiedzieć, ale nie mogła zebrać słów.
Poczuła
dotyk dłoni na swojej głowie i powoli ją uniosła.
Mistrz
patrzył na nią dobrotliwie i trochę niepewnie uśmiechnął się.
- Spokojnie.
Zerknął
na Jellal’a i zmrużył oczy w zamyśleniu. Dziewczyna wstała i przetarła oczy,
wierzchem dłoni.
-
Niewielu cię widziało prawda? – spytał staruszek, podchodząc bliżej.
-
Nie – odrzekł cichym głosem mężczyzna.
- W
takim razie… Możemy podać cię za kogoś innego – postanowił, uśmiechając się
chytrze.
-
Jak to? – zdziwiła się Erza.
-
Jeden z członków Fairy tail jest wam nieznany z twarzy, prawda? – stwierdził,
zerkając na dziewczynę.
Scarlet
przekopała w pamięci listę członków i dopasowała do nich obrazy ich twarzy.
Brakowało jednego z nich.
-
Mystogan… - szepnęła.
-
Właśnie – uśmiechnął się dumny, podchodząc do biurka.
-
Tak więc…
-
Więc, od dzisiaj Jellal Fernandes będzie się przedstawiał jako Mystogan, który
nie jest spokrewniony z obecną tu Mei, ale łączy ich jedynie podobieństwo w
wyglądzie – wzruszył ramionami, siadając w fotelu. – Jednak, nie będziesz mógł,
od tak, przechadzać się po mieście. Najpierw trzeba zaimprowizować pojawienie
się nikomu nieznajomego członka.
Emocje
wzięły górę i niemogąca się już dłużej powstrzymywać Erza, wybuchła płaczem i
doskakując do mistrza uścisnęła go rozradowana.
-
Dziękuję… - załkała.
Poczuła
obejmujące ją krótkie starcze ramiona i ogarnęło ją szczęście.
-
Dziecko, pamiętaj, że nie możesz zawsze polegać tylko na sobie.
-
Wiem… - pociągnęła nosem i odkleiła się od Macarova.
Uśmiechnęła
się i spojrzała na stojące rodzeństwo, których twarze wyrażały ulgę.
Strapiona
Lucy, której oczy były opuchnięte od płaczu, weszła wraz z Caną do budynku
gildii. Od razu rzuciło jej się w oczy, że ludzie byli dziwnie niespokojni,
jakby coś się miało wydarzyć. Wymieniła zdziwione spojrzenia z przyjaciółką i
pospiesznie podeszły do baru, za którym stała Mira, wyglądająca jakby miała iść
na ścięcie.
- Co
się stało? – spytała blondynka.
Strauss
ożywiła się, kiedy zobaczyła Heartfilie i ze zmartwieniem spytała:
- A
tobie co się stało?
Dziewczyna
machnęła ręką.
-
Nic takiego. Powiedz lepiej, co tu się dzieje. Czemu wszyscy są tacy
niespokojni?
-
Wiesz, to ma związek z wczoraj… - zaczęła skruszona, zezując na boki.
W
tej samej chwili na blat baru wskoczył zadowolony Macarov i z założonymi na
biodrach dłońmi, obrzucił roześmianym wzrokiem wszystkich zebranych.
-
Balujący wczoraj magowie, wystąp przed bar – polecił.
Lucy
wraz z Caną i innymi stanęła w wyznaczonym miejscu. Obok nich zatrzymała się
Erza z dość strapioną miną. Zdziwiona Lucy, nie wiedząc, czego się spodziewać,
zerknęła na mistrza.
-
Moi kochani. Wczoraj miała miejsce nielegalna libacja, o której dowiedziałem
się dzisiaj rano. Z tej okazji, że wypiliście wszystkie moje cenne napoje,
dostaniecie za to stosowną nagrodę.
-
Nagrodę? – wyrwało się zdziwionemu Natsu.
Staruszek
skarcił go wzrokiem.
- I
to specjalną – dodał.
- A
co to? – ciągnął zainteresowany chłopak.
-
Właśnie do tego zmierzam – pokiwał głową zadowolony.
Zapanowała
cisza. Każdy spoglądał po sobie, nie wiedząc, czego oczekiwać. Lucy badawczo
zerknęła na nazbyt ożywionego maga ognia.
-
Tak więc, mężczyźni dostają miesięczny obowiązek czyszczenia basenu, mycia
okien i… sprzątania wszystkich publicznych toalet, włącznie z tą tu w gildii i
moją osobistą – skwitował, szczerząc się.
-
Cooo??!! – magowie ryknęli chórem.
Dziewczyna
patrzyła na ich zmieszane i oburzone twarze, wychwytując pojedyncze słowa z
szemrania pomiędzy nimi.
- A
główny winowajca popijawy? – wtrącił poirytowany Gajeel.
Mistrz
uniósł brew i skierował wzrok w stronę zmieszanej Erzy. Wszyscy naraz na nią
spojrzeli.
-
Erza Scarlet otrzyma zadanie specjalne, polegające na sprzątaniu mojego domu i
cotygodniowej pielęgnacji moich stup, aż do odwołania – stwierdził bez ogródek.
– A panna Mira, będzie codziennie mi gotować. Obie w strojach pokojówek –
uśmiech na jego twarzy zrobił się ogromny a oczy zalśniły.
- Ma
przesrane… - podsumował Gray.
-
Masz jakieś obiekcje? Może któraś z nich się zawsze z tobą zamienić – mruknął Macarov.
Mężczyźni
jednocześnie wybuchli gromkim śmiechem.
- Ha
ha… Mózgolód jako pokojóweczka… Chciałbym to zobaczyć – zakpił Natsu, krztusząc
się śmiechem.
-
Uważaj ty…
-
Cisza – zganił ich staruszek.
Wszyscy
jak na raz zamilkli.
-
Skoro wszyscy wiedzą, jaka czeka ich praca, możecie się rozejść – polecił,
zeskakując z blatu.
Chichocząc
w szybkim tempie zniknął, za drzwiami gabinetu.
Lucy
westchnęła. Ona nie dostała żadnej kary, więc nie musiała się tym aż tak
przejmować.
Martwiła
się jedynie jej drogocenną szkatułką na listy, która była dla niej
najcenniejszym skarbem. Co się mogło z tym stać?
Usiadła
na barowym stołku, czując jak zbiera jej się na płacz.
- Co
się stało, Lucy? – spytała zmartwiona Erza.
Usiadła
obok niej i chwyciła ją delikatnie za dłoń.
- Bo…
bo… kiedy była u mnie Cana, zauważyłam, że…. że…
Nie
skończyła, bo potok łez samoczynnie wypływał jej z oczu. Ocierała je wierzchem
dłoni, jednak nie mogła się uspokoić.
Poczuła
dotyk dłoni na ramieniu.
-
Jej szkatułka zniknęła – wyjaśniła Cana.
Erza
otworzyła szerzej oczy, uświadamiając sobie znaczenie tych słów.
- Ta
szkatułka z listami? – spytała.
Heartfilia
pokiwała twierdząco głową.
-
Kto ostatni był w twoim mieszkaniu?
Blondynka
uspokoiła się na tyle, by spojrzeć jej w oczy.
-
Chyba… Natsu…
Scarlet
nagle uderzyła pięścią w stół. Chwyciła mocniej dziewczynę za rękę i wraz z
Caną wyszły w pośpiechu z budynku gildii. Mijając zajętych sobą magów,
przemknęły w mgnieniu oka spoza teren miasta.
Ledwo
orientująca się w sytuacji Lucy, dopiero po pewnym czasie uzmysłowiła sobie,
gdzie zmierzają i przed kogo domem się zatrzymały.
Zanim
zdążyła cokolwiek powiedzieć, Erza wyszła przez drzwi niosąc przed sobą w
rękawiczkach ozdobną szkatułkę.
- To
twoje, prawda?
Lucy
nie mogła uwierzyć własnym oczom.
-
Przecież to dom…
-
Natsu – dokończyła za nią Scarlet. – W takim razie, wysyłam do niego dzisiaj
stosowne pismo sądowe – stwierdziła zawzięta.