Levy
siedziała zamyślona opierając się łokciami o bar, z głową wspartą na pięści.
- Za
kim tak wzdychasz?
Oprzytomniała,
wyprostowała się i zmieszana spojrzała na uważnie przyglądającą się jej Mire.
Dziewczyna wycierała ścierką umyte kufle.
-
Nie wzdycham… - usprawiedliwiała się speszona. – Po prostu się zamyśliłam.
Biało
włosa uśmiechnęła się podstępnie.
-
Wyjaw Mirze swoje problemy, a ja ci pomogę – szeptała, przybliżając się do
Levy.
-
Eee… ale ja nie mam problemów… - zapiszczała, starając się odsunąć.
Lubiła
barmankę, jednak sytuacja w której się znalazła, zbytnio ją przerastała. Lubić Gajeel’a to jedno, a powiedzieć komuś o tym, to zupełnie coś innego –
zwłaszcza, że chłopak najwyraźniej po prostu lubi jej dokuczać.
Mira
cofnęła się i ze stoickim spokojem, wyczekiwała aż przyjaciółka pęknie.
Ta
zaś czując niezwykle narastającą presję, położyła się na blacie. Nie zniosła
wytężonego wzroku towarzyszki, wiedząc, że będzie musiała jej o tym powiedzieć.
Wypuściła
powietrze z płuc i uniosła głowę.
-
Ktoś mi się podoba… I traktuje mnie jak dziecko a nie kobietę. Czemu nie może
tego pojąć, że kpiny na mój temat, nie są przyjemne? – jęczała, a w oczach
zbierały jej się łzy.
W
końcu pękła. Wiedziała już o tym nie tylko Lucy, ale też Mira.
Barmanka
odłożyła kufel oraz ścierkę i usiadła obok strapionej Levy, obejmując ją
ramionami.
-
Nie płacz. Jeżeli jeszcze tego nie zauważył, to jest głupi. Powinien wiedzieć,
że jesteś wspaniała. Nie poddawaj się – pocieszała ją, szepcąc cicho. – A skoro
nie miał okazji, by cię lepiej poznać, to zostaw to mnie – zachichotała,
wstając.
Dziewczyna
domyślała się, że ten śmiech, może nie wróżyć nic dobrego, jednak zanim zdążyła
ją zatrzymać, białowłosa rozpłynęła się w powietrzu.
Levy
rozejrzała się uważnie po wnętrzu. W jej stronę zmierzali Natsu i Lucy.
Wyglądali na bardzo zadowolonych. Dziewczyna, zauważywszy przyjaciółkę,
podbiegła do niej w podskokach i mocno uścisnęła.
-
Szukałam cię! – zaświergotała blondynka.
-
Lu-chan! Wszystko dobrze? – spytała znacząco.
Lucy
potaknęła i uśmiechnęła się promiennie.
-
Ohayo Levy! – przywitał się Natsu, siadając na wolnym stołku.
-
Ohayo – odpowiedziała i uważnie przyjrzała się przyjaciołom.
Wyglądali
zupełnie inaczej niż ostatnio, jakby przydarzyło im się coś ciekawego. Zapiekły
ją policzki, gdy myśli zagalopowały zbyt daleko.
Lucy
przysiadła się na krześle obok i nachyliła w stronę niebiesko włosej.
-
Pogodziliśmy się wczoraj – wyszeptała. Uniosła powoli rękę. – Dał mi wczoraj
bransoletkę. Levy, ja byłam w zupełnym szoku…
Dziewczyna
przyjrzała się biżuterii i szczerze się ucieszyła. Widziała, jak Heartfilia
płacze i cierpi. Nie chciała by tak było. Życzyła im obojgu szczęścia, choć
wiedziała, że może ono nastąpić nie prędko.
-
Piękna – westchnęła i ścisnęła przyjaciółkę za dłoń.
Lucy
kuknęła na Natsu, który zajęty był wypatrywaniem kogoś wewnątrz budynku. Pewnie
szukał Happy’ego. Albo Gray’a, z którym dawno o nic się nie pokłócił, co było u
nich rzadkością.
Przybliżyła
się szybko do Levy.
- A
jak ci idzie z Gajeel’em?
Dziewczyna
poruszyła się niespokojnie.
-
Wiesz… nie za dobrze – westchnęła. – Przed chwilą Mira pociągnęła mnie za
język. Ona coś kombinuje… Właśnie. Gajeel kazał przekazać, że wejście do
twojego mieszkania, to był pomysł „napalonego idioty” – rzekła, wskazując
ukradkowo palcem na siedzącego obok chłopaka.
-
Wiem… - zachichotała Lucy. – Levy, nie martw się, niedługo się wszystko ułoży –
puściła oczko i uśmiechnęła się delikatnie.
-
Mam nadzieję – wzruszyła ramionami.
Lucy
potarła ją po plecach, chcąc ją jakoś pocieszyć. Wiedziała, że sytuacja
przyjaciółki jest trudniejsza niż jej samej. Gajeel był inny niż Natsu,
zupełnie niezrozumiały i bardziej niedostępny. Zauważyła jednak, że coś się w
nim zmieniło. Był dokuczliwy, ale w mniejszym stopniu, niż kiedy dopiero co
dołączył do gildii.
Niespodziewanie,
jak cień, z podłogi wyrosła przed nimi tajemniczo uśmiechająca się Mira.
-
Witaj Lucy – spojrzała na nią dziwnie i na moment przeniosła wzrok, na
nieobecnego Natsu.
- Zaskoczyłaś
nas – zachichotała nerwowo blondynka.
-
Oh.. zdarza się. Chciałam wam to wręczyć – podała im purpurowe koperty z
ręcznie napisanymi złotym atramentem nazwiskami.
Zdziwione
przyglądały się kartom, wyczuwając nadchodzące zamieszanie. Zanim Lucy zdążyła
zapytać, co to jest, Mira wręczyła kopertę Natsu i wybiegając zahaczyła o
Gajeel’a, Gray’a oraz Juvie. Spojrzeli po sobie i odprowadzili wzrokiem,
opuszczającą budynek dziewczynę.
-
Wiecie co to? – spytał Natsu, siedzących obok przyjaciółek.
-
Nie, ale wole sprawdzić to później – stwierdziła Lucy, chowając kopertę do
przepaski na klucze.
-
Chyba masz rację – potaknęli Levy i chłopak.
Towarzystwo,
które mijała Mira, usiadło niedaleko wejścia i żywo o czymś dyskutowało.
-
Nie chcesz tam iść? – zagaiła Lucy przyjaciółkę.
Levy
speszona pokręciła głową, obserwując Stalowego maga, siedzącego twarzą w jej
kierunku. Heartfilia podążyła za jej wzrokiem i zauważyła, ukradkowe spojrzenie
maga na McGarden.
Blondynka
uśmiechnęła się pod nosem, zsunęła się ze stołka i zerknęła na Natsu. Ten miał
ogniki w oczach, zwiastujące zamiar kłótni i bójki z magiem lodu.
Złapała
go za rękę i pociągnęła.
-
Coś się stało Lucy? – zaskoczony jej reakcją nie wiedział, co się dzieje.
-
Przypomniało mi się, że nie zamknęłam mieszkania. Pójdziesz ze mną dla ochrony –
skłamała. Nie chciała kolejnej bójki i kłótni z przyjacielem, zwłaszcza, że
niedawno była na niego wściekła.
-
Ale zamykałaś… - zaczął, jednak zamilkł, kiedy zobaczył jej złowrogie
spojrzenie.
- My
lecimy Levy – pocałowała ją w policzek i ciągnąc za sobą chłopaka, ruszyli w
stronę wyjścia.
Przed
samymi drzwiami, Natsu niespokojnie zaczął się wyrywać, ku siedzącemu niedaleko
Gray’owi.
- Tu
jesteś mrożonko – ryknął złośliwie. – Myślałem, że utknąłeś w jakimś lodowcu.
-
Przeliczyłeś się kretynie! Sczeźnij wykałaczko – krzyknął stojący Gray.
Siedząca
obok Juvia, zwykle wpatrzona w niego bez pamięci, cicho obserwowała
przekrzykujących się magów. Gajeel krztusił się śmiechem, próbując zasłonić
twarz.
Lucy
wiedziała, że jeżeli nic nie zrobi, dojdzie do bójki i budynek zamieni się w
pobojowisko.
Zacisnęła
pięści i z całej siły nadepnęła na nogę chłopaka.
-
Aaaa…! Lucy? Co ty robisz? – jęknął, ocierając wierzchem dłoni, mimowolnie
wypływające z oczu łzy.
- No
właśnie, co ty robisz Natsu?! – warknęła. – Miałeś nie sprawiać kłopotów,
pamiętasz??
Nie mając
nic na swoją obronę, zrobił minę zbitego psa i potulnie wyszedł razem z
dziewczyną, słysząc z oddali śmiech Gray’a.
W
ciszy doszli do mieszkania dziewczyny. Podczas przebytej drogi, humor jej się
poprawił, a chłopak nie zadawał bezsensownych pytań. Zatrzymując się przed
drzwiami, coś sobie uświadomiła.
Przez
cały czas trzymała Natsu za rękę i nawet się nie zorientowała. Spłonęła
rumieńcem, zastanawiając się, czy to dlatego przyjaciel był taki spokojny.
Puściła jego dłoń i przekręciła klamkę.
Drzwi
były otwarte.
-
Zamykałam je… - szepnęła, czując dreszcze na ciele.
Mag,
bez słowa, przemknął się do środka. Był spięty i czujny do ataku. Lucy nie
mogła się ruszyć. Natsu zapalił światło.
Mieszkanie
wyglądało zupełnie zwyczajnie, wszystko znajdowało się na swoim miejscu, nie
było śladów włamania.
Dziewczyna
powoli weszła do środka, trzęsąc się ze strachu. Złapała za kamizelkę
przyjaciela i stanęła za nim.
-
Spokojnie… Chyba nikogo tu nie ma… - stwierdził, rozglądając się wokół.
Przeszli
do sypialni i stanęli jak wryci, widząc wylegującego się na łóżku Happy’ego. Kot
machał ogonem i leżąc na plecach, wpatrywał się w sufit. Poruszał uszami i
wsparł się na łapkach.
-
Natsu!! – wzbił się w powietrze i rzucił się na chłopaka. – Gdzie byłeś, jak
mogłeś mnie zostawić? – łkał, wcierając łepek w pierś maga.
Przyjaciel
rozluźnił się i zaśmiał.
-
Happy, spokojnie. Byłem u Lucy, a później w gildii. Przecież to ty sobie gdzieś
poszedłeś – stwierdził dobitnie.
-
Byłeś u niej na noc? – ryknął zdziwiony.
-
Tak – wzruszył ramionami swobodnie.
Kot
zlustrował przyjaciółkę wzrokiem i ponownie spojrzał na chłopaka, tym razem
uśmiechając się złośliwie.
- Ja
nie będę bawił dzieci.
-
Co? – zakrztusił się, patrząc zmieszany na rozbrojoną wypowiedzią Happy’ego
Lucy.
- To
co słyszałeś, jeżeli macie zamiar tak się bawić, to ja nie będę brał za was
odpowiedzialności – zaakcentował zezując na dziewczynę.
-
Jesteś tu jeszcze z jakiegoś powodu? – warknęła, spuszczając brwi.
-
Aye! Mira powiedziała, żebyście nie zapomnieli otworzyć zaproszeń – pokiwał energicznie
głową.
Spojrzeli
po sobie i wyciągnęli schowane koperty.
Lucy
otworzyła swoją i zerknęła na treść. Została zaproszona dzisiejszego wieczoru
na spotkanie opodal dormitorium dziewcząt. Domyślała się, że za wszystkim stoi
Mira i może być to zaskakująca noc. Uśmiechnęła się krzywo i spojrzała na
Natsu.
Chłopak
szybko schował kopertę i uśmiechał się szeroko.
- Co
tam było napisane? – spytała, zainteresowana zachowaniem przyjaciela.
-
Nic takiego – wzruszył ramionami.
Uniosła
brew. Nie chciała na niego naciskać i tak o kłopotach dowie się wcześniej czy
później.
Wyjrzała
przez okno. Zaczynało się ściemniać, nieuchronnie przybliżając czas spotkania.
Scarlet
szła razem z Jellal’em bocznymi uliczkami, nie chcąc być zauważonym przez
mieszkańców. Słońce już zaszło, a na niebie zaczęły pojawiać się gdzieniegdzie
gwiazdy.
Czuła
się spokojna. Naprawdę spokojna i szczęśliwa. Ten, o którego zawsze się
martwiła, był tak blisko niej. Mogła czuć jego zapach, dłoń, ocierającą się co
jakiś czas o jej drżące palce. Między nimi powietrze zdawało się być przesycone
elektrycznością.
Nieśmiało
zerknęła na jego twarz.
Pochwycił
jej spojrzenie i uśmiechnął się promiennie. Speszona spuściła wzrok. Nie
pamiętała, żeby tak się zachowywała przy przyjaciołach. Nie czuła tego
zawstydzenia i nieporadności. Wtedy była opanowana, silna i zdecydowana.
Jellal
złapał ją za dłoń. Serce dziewczyny zabiło niesłychanie szybko, sprawiając
przyjemny ból, a w brzuchu wirowała chmara motyli.
Uśmiechnęła
się delikatnie, jednak nie odważyła się na niego spojrzeć. Szli ze splecionymi
rękoma i cieszyli się bliskością, o której wiedzieli, że nie będzie trwała
wiecznie. To uczucie było zakazane. On był poszukiwany przez Radę, której nawet
legendarna Tytania nie śmiała się sprzeciwić.
W
tej chwili nawet te drobne gesty były jak najcenniejsze skarby.
Nagle
przed nimi pojawiła się sylwetka człowieka. Puścili swoje dłonie i spięci,
przygotowali się na obronę lub atak.
Z
cienia wyłoniła się podstępnie uśmiechająca się Mira.
- No
proszę – wycedziła, patrząc na parę. – Wiedziałam, że tu was znajdę.
Magowie
spojrzeli po sobie.
-
Jak to? Ty wiedziałaś…? – jęknęła zdezorientowana Erza.
Mira
kiwnęła głową.
-
Tak.
Dziewczyna
podeszła bliżej.
- Na
początku się domyślałam, że coś się święci, ale nie spodziewałam się, zobaczyć sławnego
poszukiwanego Jellal’a Fernandes’a – wskazała na spiętego mężczyznę.
-
Mira… - zaczęła z przerażeniem w oczach Erza.
-
Nie wydam was – stwierdziła.
Po policzkach
czerwono włosej spłynęły zły. Chciała coś powiedzieć, ale przyjaciółka ją
uprzedziła:
- To
dla was. – podała im koperty. – Otwórzcie je. Widzimy się niedługo – pomachała im
i odeszła, znikając w mroku ciemnej uliczki.
Zakazani
kochankowie popatrzyli sobie w oczy, czując wielką ulgę. Postąpili jak
poradziła Mira. Przeczytali notatkę i równocześnie schowali listy.
-
Ona nie ma nic przeciwko, ale nie wiem co się stanie, jeżeli cię zobaczą –
westchnęła strapiona dziewczyna. – Ukryj twarz pod tą chustą – podała mu
zielony materiał, ściągnięty z jej ramion. - Gdyby ktoś cię zobaczył, powiedz,
że nazywasz się Mystogan. Magowie go nie znają z wyglądu, tylko mistrz. Nie
sądzę, żebyś trafił na Makarowa…
Chłopak
objął ją ramionami i przycisnął do siebie.
-
Spokojnie, nic się nie wydarzy. Mam nadzieję, że ona wie co robi – zachichotał,
gładząc Scarlet po głowie.
-
Wie…
Zapach
mięty, który od niego czuła, pobudzał jeszcze bardziej motyle w jej brzuchu i
wirowanie w głowie. Wyswobodziła się powoli z jego ramion i rzucając ostatnie
spojrzenie w jego brązowe oczy, udała się w wyznaczone miejsce.
Levy
czekając przed dormitorium, wpatrywała się w gwiazdy, rozpoznając najróżniejsze
zbiory. Zastanawiało ją czemu, miała się tu zjawić i czy oprócz niej i Lucy,
będzie ktoś jeszcze.
Po
chwili w jej stronę zmierzała grupka dziewcząt. Na jej czele szła
rozpromieniona Mira, a za nią zamyślona Lucy, Cana trajkocząca z Bisca, a na
końcu Juvia. Zatrzymały się przy Levy.
Mira
ogarnęła wszystkie dziewczyny wzrokiem i oparła dłonie na biodrach.
-
Poczekajmy na jeszcze jedną osobę.
-
Mira… Po co nas tu zebrałaś? – spytała niepewnie Lucy.
-
Zobaczycie moje panie . To będzie niezapomniana noc – ucieszona klasnęła w
dłonie.
Levy,
widząc kwaśną minę blondynki, złapała ją za dłoń i ścisnęła, dodając otuchy.
Po chwili
w ich stronę zbliżała się ciemna sylwetka. Białowłosa zrobiła krok ku postaci. Skrzyżowała ręce na piersi, uśmiechając się tajemniczo.
-
Długo kazałaś nam czekać Er… - jej mina zrzedła, kiedy księżyc oświetlił ciemną
postać.
Ku
zebranym zmierzał zamaskowany mężczyzna. Jego szata powiewała swobodnie na
lekkim wietrze, chód był stanowczy, jednak ciało było spięte.
Levy
przyglądała się uważnie człowiekowi, nie wiedząc z kim maja do czynienia.
-
Jellal? – usłyszała jęk przyjaciółki.
Zdradziłam
jego tożsamość, skarciła się w myślach Lucy. Jellal zatrzymał się. Zdjął
chustę, która i tak niewiele by mu w tej sytuacji pomogła. Spojrzał zdziwiony
na dziewczyny, a potem na zakłopotaną Mirę.
-
Musiałam pomylić koperty… - sapnęła zmieszana, drapiąc się po głowie.
Zachichotała
nerwowo i szybko przestała. Popatrzyła na zebranych, zatrzymując wzrok na
chłopaku.
-
Musimy się pospieszyć, inaczej może być dziwnie – zakomunikowała i ruszyła na
zachód od miasta.
Lucy
zerknęła porozumiewawczo na Levy, która była tak samo nieświadoma jak ona sama.
Idąc z nią pod rękę, w ciszy wędrowali ścieżką, oświetlaną przez księżyc i
gwiazdy. Dało się miedzy nimi wyczuć napiętą atmosferę. Dziewczyny obserwowały
idących przed nimi, szepczących nerwowo Mirę i Jellal’a.
-
Jak myślisz, o co może chodzić? – spytała cicho McGarden.
-
Nie mam pojęcia, ale pewnie może chodzić o Erze. Wtedy nie dokończyła mówić jej
imienia… - zgadywała przyjaciółka.
Dziesięć
minut później, doszli do niskiego, dosyć sporego drewnianego domu, znajdującego
się nieopodal plaży. Lucy przypomniała sobie, że za budynkiem są łaźnie i salon
masażu.
Mira
szybko otworzyła drzwi i wszyscy weszli do środka. Zdumieni widokiem,
zatrzymali się, obserwując to co się tam wyprawiało.
Zebrani
tam mężczyźni porozmieszczani byli, w różnych częściach sali. Jet, Droy i
Alzack siedzieli w kółku i pijani, rechotali z opowiadanych przez siebie
głupstw. Freed leżał plackiem na środku pomieszczenia i bełkotał coś od rzeczy,
trzymając w ręku pusta butelkę po sake. Natsu udawał psa, biegając w tą i z
powrotem, co jakiś czas szczekając, z wyciągniętym na wierz językiem, mając na
sobie jedynie majtki. Gray zataczając się, tańczył z niewidzialną partnerką,
mówiąc, że dawno się tak dobrze nie bawił.
Na
koniec wzrok przybyłych, powędrował na koniec pomieszczenia, gdzie znajdowała
się szklana ściana.
Siedząca
tam Erza, polewała Gajeel’owi sake.
- Ja
tego nie rozumiem… - czkała. – Czemu ja cię nie lubie?
Mag
uśmiechnął się pijacko i jednym haustem wypił napój.
- Bo
ja cię też nie bardzo lubie. Jesteś taka sztywna – bełkotał, rechocząc.
- A
ty… a ty… - zawiesiła się, patrząc w sufit. – Sprałabym cie za to, co
powiedziałeś, ale mam zbyt dobry humor, żeby dać ci w pysk… Aha! Ty jesteś
chamem i tyle… - zaśmiała się i klepnęła go w plecy.
Oboje
wybuchli pijackim rechotem. Erza nalała sobie, później Gajeel’owi i szybko
opróżnili naczynia.
Wszędzie
porozrzucane były puste butelki po sake, pełno papierów, mokre szlafroki i
resztki onigiri. Oprócz Natsu, wszyscy mieli na sobie mokre, białe ręczniki
przepasane na biodrach. Jedynie na biuście Scarlet z ledwością zaciskał się czymś
poplamiony materiał.
-
Rany… nie spodziewałam się, że znajdą zapasy Mistrza – jęknęła Mira,
przygryzając paznokcie. – Proszę, zajmijmy się nimi…
Spita
Erza, w końcu zauważyła przybycie reszty towarzyszy. Uśmiechnęła się niemrawo i
zerwawszy się gwałtownie z miejsca rzuciła się na stojącego z boku Jellal’a.
Powaliła go na ziemię i siedząc okrakiem na jego brzuchu nachyliła się nad jego
twarzą. Zupełnie nie zważała na to, że ręcznik może się zsunąć z jej ciała,
chciała jedynie wykorzystać nadarzającą się sytuację.
-
Napijesz się ze mną – mruknęła rozkazującym tonem. – A potem… A potem pobawimy
się pacjenta i pielęgniarkę… - uśmiechnęła się głupawo, stykając się nosem z
jego nosem.
-
Erza jesteś nietrzeźwa, nie będę robił z tobą takich rzeczy… - mówił stanowczo,
jednak zasłoniła mu usta dłonią.
-
Cii… - szepnęła mu do ucha. – Będziemy dzisiaj pić.
-
Zaniosę cię do domu – stwierdził, odciągając jej rękę.
Zanim
zdążył cokolwiek zrobić, dziewczyna sięgnęła po leżącą niedaleko butelkę i
wetknęła mu ją do ust. Jellal zakrztusił się ilością alkoholu wpływającą do
jego gardła i przełknąwszy większość, resztę wypluł, obracając się na bok.
Scarlet
wstała i chwiejąc się na boki podeszła do spijanej przez Freed’a Miry.
Dziewczyna z wypiekami na twarzy i głupawym uśmiechem, spojrzała na stojącą
obok Tytanię.
- Ja…
Czyli tamten Jellal – wskazała na kaszlącego chłopaka – i ja, idziemy pić i się
bawić na plaży – bąknęła, krzyżując ręce na piersi.
-
Dobrze, dobrze słonko… Ja tu się wszystkimmm… zajmę – czknęła i złapała za nos
śmiejącego się Freed’a.
Erza
potaknęła i z uśmiechem wróciła do Fernandes’a. Ten podniósł się, zdjął płaszcz
i narzucił go na ramiona dziewczyny.
- Co
ty robisz?! Gorąco! – ryknęła, szamocząc się w jego objęciach.
-
Wychodzimy. Na zewnątrz jest zimno, a ja nie chcę, żebyś się przeziębiła –
powiedział, z trudem wkładając jej ręce w rękawy.
-
Aha… Dobra… Będziesz mnie później rozbierał na plaży! – zawołała radośnie,
unosząc ręce w górę.
Rozśmieszony
i lekko zniecierpliwiony, wziął dziewczynę na ręce i wyniósł z pomieszczenia. Objęła go za kark i przylgnęła głową do jego obojczyka. Resztkami świadomości,
przeszło jej przez myśl, że musi być mu ciężko ją nieść, ale było jej tak
dobrze, że nie chciała by to się szybko skończyło.
- Gorąco.
Ale jesteś ciepły… - wybełkotała, chichocząc i mimowolnie uniosła głowę, żeby
powąchać jego szyje.
- Zaraz
będzie ci zimno – westchnął, przyciskając ją bardziej do siebie.
Objęła
do mocniej. Chwile później jej głowa zrobiła się strasznie ciężka, przeszedł ją
dreszcz, a wszystko co wypiła i zjadła zaczęło podchodzić jej do gardła.
-
Jellal… - jęknęła.
-
Tak? – spytał, wyrwany z zamyślenia.
-
Będę rzygać, puść… - bełkotała, puszczając go.
Postawił
ją na ziemi. Dobiegła do najbliższego drzewa i pochylając się, zwymiotowała.
Jellal stanął obok i przytrzymując jej włosy, pomagał jej ustać, by się nie
przewróciła.
Kiedy
skończyła, opadła z sił na kolana.
-
Ej, ej! – zawołał, wyciągnął chusteczkę i otarł jej ubrudzoną twarz.
-
Chcę spać… Ja chcę spać, weź mnie ze sobą… - wołała zanosząc się spazmatycznym
szlochem.
-
Już dobrze… Wezmę cię – szeptał, biorąc ją na ramiona.
Z
powrotem do niego przylgnęła. Czuła się słaba i bardzo senna. Nie chciała go
teraz tracić z oczu, więc jak najdłużej powstrzymywała się od zamykania powiek.
-
Śpij. Zaniosę cię do łóżka – uśmiechnął się delikatnie i pocałował ją w czoło.
-
Nie mogę spać. Nie mogę, bo mogę cię widzieć ostatni raz – załkała, ocierając
dłonią spływające po policzkach zły.
-
Nie odejdę. Obiecuję – przyrzekł.
Erza
pokiwała głową i uspokojona jego słowami, mimowolnie zasnęła.
Jellal
szedł ostrożnie, jednak chciał jak najszybciej położyć ją w ciepłym łóżku. Noce
stawały się coraz chłodniejsze, a dziewczyna była praktycznie naga. Chciał
widzieć ją zdrową i uśmiechniętą, a nie przykutą do łóżka.
Doszedł
do bram dormitorium i wchodząc do budynku, uważnie rozglądał się po
korytarzach, czy nikt ich nie nakryje.
-
Który to jej pokój…? – zastanawiał się, idąc coraz bardziej w głąb.
Skręcił
w jeden z holli i niespodziewanie natknął się na swoją siostrę.
Ubrana
w czarną piżamę, trzymając w ręce książkę, patrzyła na nich zdziwiona.
Zlustrowała wzrokiem nieprzytomną Erze i oprzytomniała, utkwiła spojrzenie w
oczach brata.
-
Coś ty jej zrobił? – spytała troskliwie.
-
Nic. Spiła się z innymi – usprawiedliwiał się. – Możesz mnie zaprowadzić do jej
pokoju i trochę pomóc?
Mei
potaknęła i ruszyła przodem. Otworzyła właściwe drzwi i pozwoliła mu wejść.
Zaniósł ją do sypialni i ostrożnie położył na łóżku.
-
Mogłabyś przynieść wody w szklance, jakieś wiadro i mokre kompresy?
-
Już niosę – powiedziała i wyszła z pokoju.
Troskliwie
odgarnął jej włosy z czoła, poprawił poduszkę i usiadł przy jej nogach. Mei
wróciła z powrotem. Podała bratu kompresy, wodę postawiła na stoliku, a wiadro
obok łóżka. Westchnęła i oparła ręce na biodrach.
-
Mam rozumieć, że zostajesz na noc? – spytała wpatrując się w Jellal’a.
-
Tak.
-
Tylko nie ruszaj się stąd, żeby cię nikt nie zobaczył. Ja wracam do siebie –
poinstruowała go i wyszła.
Chłopak
otarł mokrą od potu twarz ukochanej. Zdjął buty i powoli, żeby jej nie obudzić,
położył się obok. Mimo takiego obrotu sprawy, cieszył się, że może z nią być
sam, obejmować i chronić.
Pocałował
ją w czoło. Był z nią i tylko to się liczyło. Chciał zachować w pamięci jak
najwięcej takich chwil, gdzie była blisko. Była jego najważniejszym skarbem,
którego siostra nie może zastąpić. Kochał Scarlet już nawet w Rajskiej wieży.
Gdyby ich wtedy tak nie rozdzielono, byli by szczęśliwi.
-
Jellal… - jęknęła, przebudzając się.
-
Tak?
-
Jesteś… - wiedział, że się uśmiecha, czuł to. – Zostań… kocham cię… - szepnęła
i z powrotem zasnęła.
Serce,
które w tamtej chwili zabiło mocniej, należało już tylko do niej.