Łączna liczba wyświetleń

27 kwietnia 2013

Rozdział 15 - Sprawy proste są najtrudniejsze


Lucy miała strapioną minę. Nie uśmiechała jej się widocznie taka sytuacja, w której zostało zawiedzione jej zaufanie do ukochanej osoby. Erza delikatnie ścisnęła jej ramię, chcąc dodać choć trochę otuchy. Może postąpiła zbyt gwałtownie? Możliwe, że to jakaś pomyłka, jednak szkatułka znajdująca się w jego domu, mówiła jednoznacznie, iż był winny.
Cana objęła blondynkę.
- Lucy, chodź, wrócimy do twojego domu. Porozmawiamy, przestaniesz się smucić, zobaczysz. Dowiemy się, co się stało – pocieszała ją, próbując ukryć zdenerwowanie pod sztucznym uśmiechem.
- Wszystko się wyjaśni – zawtórowała Tytania.
Heartfilia kiwnęła powoli głową i bez oporów dała się poprowadzić ścieżką do miasta.
Erza szła za nimi i bacznie się przyglądała. Chwilę później odpłynęła myślami gdzie indziej. Myślała o tym, co powiedział jej mistrz. Wiedziała, że była to dla niego trudna decyzja, by ukrywać w Fairy Tail Jellal’a. Zrobił to, choć zagrożenie jest wielkie.
Nawet się nie zorientowała, kiedy zeszła z głównej ścieżki w jakiś zaułek miasta. Poczuła, że po policzkach spływają łzy. Starła je szybko wierzchem dłoni, nie chcąc, by ktoś to zobaczył.
- Czy coś się stało?
Wystraszona, odwróciła się gwałtownie, gotowa do walki. Ciepły głos, który usłyszała, należał do stojącego niedaleko Jellal’a, przyglądającego się jej ze stroskaną miną.
- Nie, nie… - zaprzeczyła, unikając jego przenikliwego spojrzenia.
Słyszała ciche kroki, jednak nadal wpatrywała się w ziemię. Czuła się dziwnie. Co on jej zrobił, że zachowywała się przy tym mężczyźnie zupełnie inaczej niż przy swoich przyjaciołach?
W polu jej widzenia pojawiły się czarne buty. Stał przed nią, jej ciało instynktownie zaczęło drżeć, choć z całych sił próbowała to ukryć. Chciała coś powiedzieć, jednak silne i ciepłe ciało, które do niej przylgnęło, zaskoczyło ją zupełnie. Zaczął gładzić ją po głowie i cichym głosem szeptał jej we włosy:
- Nie musisz być przez cały czas taka twarda. Nie chcę, żebyś wszystko w sobie dusiła…
Słyszała przyspieszone bicie jego serca. Objęła go rękami i ścisnęła w dłoniach jego płaszcz. Skumulowane w niej emocje były zbyt duże i w końcu pękła. Zaczęła szlochać i choć się tego wstydziła, nie chciała, żeby ją teraz opuszczał.
- Jellal… zostań ze mną już zawsze… proszę… nie opuszczaj mnie – łkała w jego pierś.
Pozwolił by się uspokoiła i powoli uniósł jej podbródek, by spojrzała mu w oczy. Uśmiechnął się delikatnie, odgarnął dłonią jej włosy z czoła i nachylił się.
- Obiecuję być przy tobie. Na zawsze.
Serce zabiło jej szybciej, zbłąkane łzy zalśniły na policzkach, a ona wyciągnęła ręce i dotknęła jego stroskanej twarzy. Tyle razy pragnęła to zrobić, być z nim na tyle blisko, by poczuć jego ciepło, móc zapamiętać te chwile.
Pod wpływem emocji zadrżała i mimowolnie przymknęła powieki, kiedy zaczął się do niej zbliżać. Jego oddech smagał skórę dziewczyny, przyprawiając o zawroty. Wiedziała, że się zawahał, zatrzymał się, miał wątpliwości. Chciała coś powiedzieć, ale poczuła ciepło jego warg na swoich ustach. Rozlewające się po jej ciele gorąco, napełniło ją niesamowitym szczęściem i spokojem. Chciała by ta chwila trwała już wiecznie, by zostać w jego ramionach. Jego pocałunek był delikatny, przepełniony czułością, jakby bał się, że ta, którą darzy uczuciem, jest krucha niczym porcelana.
Powoli oderwali złączone usta.
Ich oczy lśniły. Mężczyzna przytulił ją i łagodnym tonem wyszeptał jej do ucha:
- Erza… Kocham cię.
Zacisnęła palce na jego płaszczu w miejscu lędźwi i znowu poczuła gorące łzy na policzkach. Tym razem nie będące wyrazem smutku, lecz szczęścia. Zadrżała i uśmiechnęła się.
- Jellal…
Wtuliła twarz w jego pierś, otaczając się jego zapachem i ciepłem.

Mei opierała się o ścianę budynku. Stała na tyle daleko, by wszystko widzieć i słyszeć, by samej nie zostać dostrzeżoną. Uśmiechnęła się, widząc jak dwoje najważniejszych dla niej ludzi, są szczęśliwi. Musieli przejść przez piekło, by w końcu poukładać sobie życie.
Dziewczyna wiedziała, że długo nie będą się cieszyć. Czuła, że stanie się coś złego w niedługim czasie. Nachodziły ją dziwne sny i myśli.
Odruchowo machnęła ręką i odrywając się od ściany, ruszyła w stronę lasu. Musiała odpocząć. Wyciszyć się i pobyć sama ze sobą.
Lubiła takie miejsca w odosobnieniu, gdzie natura została nienaruszona. Ptaki wokoło ćwierkały, zielone liście szumiały pod wpływem chłodnego wiatru. Mei dostrzegła biegnąca po gałęzi wiewiórkę.
- Ty to masz beztroskie życie… - westchnęła do zwierzątka.
Szła dalej, patrząc w bezchmurne błękitne niebo. Dawno nie robiła tego z takim spokojem. Ścieżka zaczęła się zawężać, po obu stronach zarośnięta krzakami. Wychodząc z zakrętu, ręką odsunęła wystające gałązki i gwałtownie się zatrzymała. Kucnęła i powoli wyciągnęła do przodu głowę.
Zobaczyła siedzącego niedaleko na obalonym pniu młodego mężczyznę. Opierając się o inny konar, drzemał. Na jego twarz padał cień. Przydługawe popielate blond włosy unosiły się przy podmuchach wiatru, grzywka opadała na zamknięte powieki. Wytężając wzrok, dostrzegła unoszącą się umięśnioną klatkę piersiową, opięta szarym topem. Ze spodni koloru zgniłozielonego, z nogawkami wsadzonymi w czarne oficerki, zwisał srebrny łańcuch.
Mei cofnęła się i usiadła, przecierając sobie dłońmi po twarzy i włosach.
- Roma… co on tu robi?
Przestraszona uniosła się i jak najszybciej pobiegła w stronę gildii.

Widziała, że Gajeel ukradkowo się jej przyglądał, siedząc naprzeciwko. Speszona nie mogła się skupić nad książkami, które od dłuższego czasu chciała przeczytać. Zdesperowana uniosła jedną z nich i trzymając przed sobą, chciała oddzielić się od tego przenikliwego spojrzenia.
- Długo masz zamiar mnie rozpraszać?! – warknęła z trzaskiem kładąc książkę na stole.
Mag przybrał pokerowy wyraz twarzy, jednak oczy pełne była chytrości.
- Przecież nic nie robię – zakpił, a kąciki jego ust lekko drgnęły.
- Nie udawaj. Robisz to specjalnie – rzuciła z wyrzutem.
- Ale co? – drocząc się, nachylił się bliżej niej.
Próbowała wytrzymać jego bezczelne spojrzenie, ale w końcu pękła i z nadymanymi policzkami odwróciła od niego głowę, krzyżując ręce na piersi.
- Jesteś beznadziejny – stwierdziła.
- Ge-hee… Sama jesteś nie lepsza – rzucił chłodnym tonem.
Levy nie chciała się gniewać, jednak Gajeel cały czas ją prowokował. Widocznie bardzo to lubił. Zaczynało jej brakować wyruszania na misje. Ostatnio większość czasu spędzała ze Smoczym Zabójcą, ignorując Jet’a i Droy’a, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy.
Rozejrzała się wokół. Dwójka jej przyjaciół siedziała niedaleko i żywo nad czymś dyskutowali. Chciała podejść do niech i wyciągnąć z gildii, ale włączyła się jej jakaś wewnętrzna blokada. Zerknęła na Gajeel’a.
Przyglądał się podejrzliwie czarnymi oczami, obserwując uważnie jej ruchy.
- Co? – spytała, czując dreszcze na ciele.
- Co, co? Czy ja coś mówię? – mruknął, ściągając brwi.
Levy zauważyła, że wyraźnie coś go trapi, ale jak to on, nic nie powie i wszystko będzie dusił w sobie.
- Coś jest nie tak, że jesteś na mnie dzisiaj taki cięty? – wyprostowała się, patrząc mu proso w oczy.
- Nie. Zawsze taki jestem, jeżeli nie zdążyłaś do tej pory tego zauważyć – warknął, skrobiąc palcami po blacie.
- To po cholerę, tu ze mną siedzisz, skoro cały czas traktujesz mnie jak wroga? – denerwował ją coraz bardziej, a resztami sił starała się nie wybuchnąć przy wszystkich.
- Nie jesteś moim wrogiem, jesteś… Ej Levy! Co jest? – ryknął, zrywając się z siedzenia.
Dziewczynie w jednej chwili zrobiło się dziwnie słabo i gdyby nie znajdujący się obok niej Gajeel, runęła by z impetem na posadzkę budynku. Chwycił ją w ramiona i trzymał blisko serca. Gdyby nie wiedziała, że to niemożliwe, pomyślałaby, że jego serce, rzeczywiście zabiło niesłychanie szybko.
- Słabo mi… wszystko się rusza i chce mi się spać… - bełkotała.
Słowa, które wypowiadał mag, były przytłumione i nijak nie mogła ich zrozumieć. Otępiała rozejrzała się na boki. Większość zebranych, również ledwo powstrzymywała się od omdleń.
Siedziała razem z Gajeel’em, między jego nogami, opierając się plecami o jego pierś, na podłodze, niedaleko jednej z kolumn. Widocznie on też nie mógł już ustać o własnych siłach.
Spojrzała w stronę wejścia, gdzie wiodła ją myśl, że tam należy skierować wzrok.
Przez otwarte na oścież drzwi, powolnym i dostojnym krokiem wchodził wysoki, szczupły mężczyzna. Otoczony niezwykle ciężką aurą, tłumił wszystkie jej myśli i możliwość swobodnego poruszania się. Ciemna poszarpana peleryna powiewała wokół jego sylwetki. Ręce i nogi owinięte były białymi bandażami, niezwykle szerokie na udach spodnie, postawiony kołnierz peleryny, czarna czapka z ochraniaczem i zielona chusta na twarzy wraz z długimi magicznymi laskami zawieszonymi na plecach zielonym paskiem, czyniły mężczyznę niezwykle tajemniczym.
Levy pierwszy raz widziała tego maga, jednak niebieskawe kosmyki, które wydzierały się spod czapki kogoś jej przypominały. Mężczyzna zatrzymał się przed barem, na którym siedział po turecku Macarov. Pochylony, z głową podpartą na dłoni, przyglądał się nieznajomemu z niewzruszoną miną.
- Te same wejście jak zawsze – mruknął, prostując się.
Mężczyzna kiwnął głową i drgnąwszy niespokojnie, odwrócił się w stronę wejścia. Stała tam Erza z szeroko otwartymi oczami, ogarniając wzrokiem wnętrze budynku.
- Mistrzu, czemu wszyscy są nieprzytomni? – spytała podenerwowana, kierując groźne spojrzenie na nowo przybyłego.
- Jak widać, nie wszyscy – stwierdził staruszek, obserwując mierzących się magów.
Tytania ścisnęła dłonie w pięści i w mgnieniu oka rzuciła się gwałtownie na zamaskowanego mężczyznę. Zanim zdążył zareagować, leżał powalony na ziemi, przyciśnięty, siedzącą na jego brzuchu dziewczyną, która ściskała w dłoniach jego ubranie.
- Ktoś ty za jeden? – warknęła.
Mistrz patrzył na nich ciekawie.
- Sama to sprawdź – podpowiedział dziwnie tajemniczym tonem.
Levy czuła, że powoli wracają jej siły. Zerknęła za siebie. Oszołomiony Gajeel, kręcił głową na boki, jakby nie wiedział gdzie jest i w końcu utkwił wzrok na oddalonej od nich trójce. Ściągnął brwi, uświadamiając sobie ogrom sytuacji. Poruszył się niespokojnie jakby chciał wstać.
- Cii… czekaj – szepnęła cicho, chcąc go jeszcze przez chwilę unieruchomić.
Spojrzał na nią pełen niedowierzania, jednak przestał się wierzgać i siedział spokojnie, obserwując z nią dalszy rozwój wydarzeń. Dziewczyna zauważyła, że pozostali magowie, także zaczęli się przebudzać i w ciszy patrzyli na ludzi przy barze.
Erza chwyciła za chustę zasłaniającą twarz nieznajomego i pociągnęła. Otwierając szeroko oczy, jak oparzona odskoczyła od niego, stojąc na równych nogach. Mężczyzna również wstał, otrzepując płaszcz z kurzu.
- Tak dziecko… To jest twarz tego tajemniczego maga Mystogana – pokiwał głową Macarov, przymykając powieki.
Levy całkowicie już przytomna, przyjrzała się obliczu mężczyzny. On wyglądał jak… Jellal! Przecież to on, pomyślała. Jednak coś jej się nie zgadzało…
- Ale przecież on wygląda jak… - zaczęła histerycznie Scarlet, wskazując jego twarz dłonią.
- Jellal. Masz rację – dokończył staruszek.
Erza ścisnęła dłoń w pięść i opuściła rękę wzdłuż ciała. Przybrała obojętny wyraz i odwracając się na pięcie, wyszła wyprostowana w ciszy z budynku gildii. Wszyscy podążyli za nią wzrokiem i gdy zniknęła im z pola widzenia, skierowali spojrzenia na mistrza.
On wstał nieśpiesznie i z lekkim uśmiechem zerknął na maga.
- Zapewne będziesz chciał tu trochę zostać, skoro i tak już wszyscy wiedzą jak wyglądasz? – spytał, klepiąc go po barku.
Niebiesko włosy odetchnął głęboko i odwzajemnił cierpki uśmiech.
- Tak mistrzu.
Staruszek zachichotał i zeskakując z baru, pokiwał na mężczyznę palcem, by ten poszedł za nim.
Levy powoli wstała i rozglądając się po budynku, chciała znaleźć dziewczyny, które towarzyszyły jej podczas imprezy zorganizowanej przez Mirę. Nie udało jej się dojrzeć, żadnej z nich jakby rozpłynęły się w powietrzu. Usłyszała podnoszącego się za nią Gajeel’a.
- Coś mi w tym gościu nie pasuje… Skądś znam tę twarz – mruknął bardziej do siebie niż do niej.
- Możliwe. Jednak skoro mistrz go zna, to nie ma czego się obawiać – skwitowała, odchodząc od niego.
Czuła na swoich plecach, wodzący za nią wzrok Smoczego Zabójcy.

Natsu wracał niespiesznie z gildii, wcześniej wstąpiwszy na bazar, chcąc uzupełnić zapasy w swojej spiżarni. Niosąc worek z żywnością, pogwizdywał jakąś wesołą melodię, chcąc odegnać z głowy reprymendę mistrza. Obok jego ramienia leciał, zajadający się świeżą rybą Happy, mlaskając ze smakiem.
- Natsu… Kiedy będziesz sprzątał łazienki? – zaczepił go kot.
Z twarzy chłopaka zszedł uśmiech.
- Nie musiałeś mi o tym przypominać – mruknął, spowalniając krok.
- Inaczej byś zapomniał – skwitował radośnie, chichocząc pod nosem.
- Nie jestem głupi…
Happy prawie się zakrztusił, ale nie chcąc być złym przyjacielem, pominął kwestię tego, że Natsu zbyt mądry też nie był.
Doszli do domu. Chłopak wniósł do schowka worek i szybko w miarę poukładał na półkach wyciągnięte z niego konserwy, przyprawy, warzywa i owoce. Przyszła mu do głowy myśl, że Lucy mogła by od czasu do czasu do nich wpaść i upichcić coś pysznego, jak tylko ona potrafi. Uwielbiał jak gotowała.
Uśmiechnął się do własnych myśli i zmęczony całym dniem przeciągnął się, aż poczuł strzykające w kręgosłupie kręgi.
- Natsu, Natsu! Masz pocztę! – zawołał podekscytowany przyjaciel i niosąc w łapkach list, wręczył go chłopakowi.
Oboje spojrzeli na ozdobne pismo na kopercie. Happy przyjrzał się dokładnie.
- Nie podoba mi się ten dopisek w rogu… - mruknął.
Mag otworzył kopertę i rozwinął zgięta kartkę.
- To jest pismo sądowe Natsu! – ryknął przerażony kot. – Coś ty zrobił?
- Jaaa??? Nie wiem.. – jęknął, czytając dalej.
Przetworzywszy zawarte tam informację, podrapał się po głowie i spojrzał zmieszany na swojego przyjaciela.
- Tutaj jest napisane, że jutro mam stawić się w budynku gildii, w sprawie kradzieży. No i że to Lucy mnie pozywa, a Erza jest jej adwokatem – mruknął strapiony.
- Wiedziałem, że ona nie jest dla ciebie Natsu i że zrobi cię w bambuko – stwierdził dobitnie, kiwając głową.
- To co ja mam zrobić?
- Musisz mieć adwokata – wzruszył ramionami, klepiąc go po barku.
- A ty nim nie możesz być? – spytał pełen nadziei.
- Nie. Ja mam ważniejszą rolę go odegrania – westchnął.
- To kogo mam poprosić? – usiadł ciężko na obdartym fotelu.
Happy uśmiechnął się chytrze i spoczął na naręczy mebla.
- Tego z kim nie wygra Erza – zachichotał poruszając brwiami.
Natsu uśmiechnął się, kiedy uświadomił sobie, jakie szczęście jest mieć przy sobie tak cwanego przyjaciela jak Happy.

6 komentarzy:

  1. `- Wiedziałem, że ona nie jest dla ciebie Natsu i że zrobi cię w bambuko – stwierdził dobitnie, kiwając głową.' haha xD padłam przy tym.. takie teksty idealnie pasują do Happiego ^^ uwielbiam go po prostu ^^ to kabaretu nadawał by się idealnie >.<
    Rozdział cud, miód! Długo Cię tu nie było, ale jest nadrobiony świetną notką ;D

    Czekam na więcej. Pisz szybko, weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. SĄD! DO SĄDU!
    Ale będzie jatka, już to czuję ~ ! Ach, och, ach ~ !
    Te GaLevy *^* Chcę *^* Więcej.
    Dzisiaj krótko, bo jakoś tak nie mam ochoty na nic...
    Więc powiem, że wyszedł ci wspaniały rozdział :3
    Buziam mocno ~~ <3
    ~Smexy Reneé aka Quen of Hearts

    OdpowiedzUsuń
  3. "Wiedziałem, że ona nie jest dla ciebie Natsu i że zrobi cię w bambuko" - haha :D
    Do sądu z nim, i dobrze! Jestem tylko ciekawa kto zostanie jego adwokatem, skoro nie Happy.. co do osoby, z którą Erza nie wygra, na myśl przychodzi mi tylko Jellal ;)
    Propo Jellala, ślicznie ci wyszła akcja z nim i z Erzą:3
    Nie było cię troszkę, ale rozdział jest za to świetny :)
    Weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie teksty tu odchodzą zabójcze, że tylko sie smiać i śmiać :) musisz mieć genialne poczucie humoru które pokazujesz w opowiadaniu. Natsu jak sie wystraszył tego pisma . a tak fajnie to zabrzmiało ze Lucy go pozywa a Erza jej adwokat :D Już sie wiem nawet kto bd adwokatem Natsu :3 Bree piszesz genialnego bloga, dla tego pisz częściej rozdziały jeśli możesz bo twoje opowiadanie jest tak wciągające ze nie da sie o nim zapomnieć i ja CHCĘ WIECEJ !
    Weny ci życzę :*
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cholercia dodawaj szybko następnego posta < 3 Zakochałam się w Twoim blogu :333 Błagam, błagam dodaj coś xDDD

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyżby adwokatem Natsu był Jellal? Sądzę, że Erzie nie udałoby się z nim wygrać xD Innej osoby na tym miejscu nie widzę, bo ona zawsze może użyć argumentu siły, c'nie? ;D

    Mam pytanie: napiszesz jeszcze coś na tym blogu czy już zrezygnowałaś? Szkoda by było, wiesz?

    xoxo
    Katja

    OdpowiedzUsuń