Lucy
miała strapioną minę. Nie uśmiechała jej się widocznie taka sytuacja, w której
zostało zawiedzione jej zaufanie do ukochanej osoby. Erza delikatnie ścisnęła
jej ramię, chcąc dodać choć trochę otuchy. Może postąpiła zbyt gwałtownie?
Możliwe, że to jakaś pomyłka, jednak szkatułka znajdująca się w jego domu,
mówiła jednoznacznie, iż był winny.
Cana
objęła blondynkę.
-
Lucy, chodź, wrócimy do twojego domu. Porozmawiamy, przestaniesz się smucić,
zobaczysz. Dowiemy się, co się stało – pocieszała ją, próbując ukryć
zdenerwowanie pod sztucznym uśmiechem.
-
Wszystko się wyjaśni – zawtórowała Tytania.
Heartfilia
kiwnęła powoli głową i bez oporów dała się poprowadzić ścieżką do miasta.
Erza
szła za nimi i bacznie się przyglądała. Chwilę później odpłynęła myślami gdzie
indziej. Myślała o tym, co powiedział jej mistrz. Wiedziała, że była to dla
niego trudna decyzja, by ukrywać w Fairy Tail Jellal’a. Zrobił to, choć
zagrożenie jest wielkie.
Nawet
się nie zorientowała, kiedy zeszła z głównej ścieżki w jakiś zaułek miasta. Poczuła,
że po policzkach spływają łzy. Starła je szybko wierzchem dłoni, nie chcąc, by
ktoś to zobaczył.
-
Czy coś się stało?
Wystraszona,
odwróciła się gwałtownie, gotowa do walki. Ciepły głos, który usłyszała,
należał do stojącego niedaleko Jellal’a, przyglądającego się jej ze stroskaną
miną.
-
Nie, nie… - zaprzeczyła, unikając jego przenikliwego spojrzenia.
Słyszała
ciche kroki, jednak nadal wpatrywała się w ziemię. Czuła się dziwnie. Co on jej
zrobił, że zachowywała się przy tym mężczyźnie zupełnie inaczej niż przy swoich
przyjaciołach?
W
polu jej widzenia pojawiły się czarne buty. Stał przed nią, jej ciało
instynktownie zaczęło drżeć, choć z całych sił próbowała to ukryć. Chciała coś
powiedzieć, jednak silne i ciepłe ciało, które do niej przylgnęło, zaskoczyło
ją zupełnie. Zaczął gładzić ją po głowie i cichym głosem szeptał jej we włosy:
-
Nie musisz być przez cały czas taka twarda. Nie chcę, żebyś wszystko w sobie
dusiła…
Słyszała
przyspieszone bicie jego serca. Objęła go rękami i ścisnęła w dłoniach jego
płaszcz. Skumulowane w niej emocje były zbyt duże i w końcu pękła. Zaczęła
szlochać i choć się tego wstydziła, nie chciała, żeby ją teraz opuszczał.
-
Jellal… zostań ze mną już zawsze… proszę… nie opuszczaj mnie – łkała w jego
pierś.
Pozwolił
by się uspokoiła i powoli uniósł jej podbródek, by spojrzała mu w oczy.
Uśmiechnął się delikatnie, odgarnął dłonią jej włosy z czoła i nachylił się.
-
Obiecuję być przy tobie. Na zawsze.
Serce
zabiło jej szybciej, zbłąkane łzy zalśniły na policzkach, a ona wyciągnęła ręce
i dotknęła jego stroskanej twarzy. Tyle razy pragnęła to zrobić, być z nim na
tyle blisko, by poczuć jego ciepło, móc zapamiętać te chwile.
Pod
wpływem emocji zadrżała i mimowolnie przymknęła powieki, kiedy zaczął się do
niej zbliżać. Jego oddech smagał skórę dziewczyny, przyprawiając o zawroty.
Wiedziała, że się zawahał, zatrzymał się, miał wątpliwości. Chciała coś
powiedzieć, ale poczuła ciepło jego warg na swoich ustach. Rozlewające się po
jej ciele gorąco, napełniło ją niesamowitym szczęściem i spokojem. Chciała by
ta chwila trwała już wiecznie, by zostać w jego ramionach. Jego pocałunek był
delikatny, przepełniony czułością, jakby bał się, że ta, którą darzy uczuciem,
jest krucha niczym porcelana.
Powoli
oderwali złączone usta.
Ich
oczy lśniły. Mężczyzna przytulił ją i łagodnym tonem wyszeptał jej do ucha:
-
Erza… Kocham cię.
Zacisnęła
palce na jego płaszczu w miejscu lędźwi i znowu poczuła gorące łzy na
policzkach. Tym razem nie będące wyrazem smutku, lecz szczęścia. Zadrżała i
uśmiechnęła się.
-
Jellal…
Wtuliła
twarz w jego pierś, otaczając się jego zapachem i ciepłem.
Mei
opierała się o ścianę budynku. Stała na tyle daleko, by wszystko widzieć i
słyszeć, by samej nie zostać dostrzeżoną. Uśmiechnęła się, widząc jak dwoje
najważniejszych dla niej ludzi, są szczęśliwi. Musieli przejść przez piekło, by
w końcu poukładać sobie życie.
Dziewczyna
wiedziała, że długo nie będą się cieszyć. Czuła, że stanie się coś złego w niedługim
czasie. Nachodziły ją dziwne sny i myśli.
Odruchowo
machnęła ręką i odrywając się od ściany, ruszyła w stronę lasu. Musiała
odpocząć. Wyciszyć się i pobyć sama ze sobą.
Lubiła
takie miejsca w odosobnieniu, gdzie natura została nienaruszona. Ptaki wokoło ćwierkały,
zielone liście szumiały pod wpływem chłodnego wiatru. Mei dostrzegła biegnąca
po gałęzi wiewiórkę.
- Ty
to masz beztroskie życie… - westchnęła do zwierzątka.
Szła
dalej, patrząc w bezchmurne błękitne niebo. Dawno nie robiła tego z takim
spokojem. Ścieżka zaczęła się zawężać, po obu stronach zarośnięta krzakami.
Wychodząc z zakrętu, ręką odsunęła wystające gałązki i gwałtownie się
zatrzymała. Kucnęła i powoli wyciągnęła do przodu głowę.
Zobaczyła
siedzącego niedaleko na obalonym pniu młodego mężczyznę. Opierając się o inny
konar, drzemał. Na jego twarz padał cień. Przydługawe popielate blond włosy
unosiły się przy podmuchach wiatru, grzywka opadała na zamknięte powieki.
Wytężając wzrok, dostrzegła unoszącą się umięśnioną klatkę piersiową, opięta
szarym topem. Ze spodni koloru zgniłozielonego, z nogawkami wsadzonymi w czarne
oficerki, zwisał srebrny łańcuch.
Mei
cofnęła się i usiadła, przecierając sobie dłońmi po twarzy i włosach.
-
Roma… co on tu robi?
Przestraszona
uniosła się i jak najszybciej pobiegła w stronę gildii.
Widziała,
że Gajeel ukradkowo się jej przyglądał, siedząc naprzeciwko. Speszona nie mogła
się skupić nad książkami, które od dłuższego czasu chciała przeczytać.
Zdesperowana uniosła jedną z nich i trzymając przed sobą, chciała oddzielić się
od tego przenikliwego spojrzenia.
-
Długo masz zamiar mnie rozpraszać?! – warknęła z trzaskiem kładąc książkę na
stole.
Mag
przybrał pokerowy wyraz twarzy, jednak oczy pełne była chytrości.
-
Przecież nic nie robię – zakpił, a kąciki jego ust lekko drgnęły.
-
Nie udawaj. Robisz to specjalnie – rzuciła z wyrzutem.
-
Ale co? – drocząc się, nachylił się bliżej niej.
Próbowała
wytrzymać jego bezczelne spojrzenie, ale w końcu pękła i z nadymanymi
policzkami odwróciła od niego głowę, krzyżując ręce na piersi.
-
Jesteś beznadziejny – stwierdziła.
-
Ge-hee… Sama jesteś nie lepsza – rzucił chłodnym tonem.
Levy
nie chciała się gniewać, jednak Gajeel cały czas ją prowokował. Widocznie
bardzo to lubił. Zaczynało jej brakować wyruszania na misje. Ostatnio większość
czasu spędzała ze Smoczym Zabójcą, ignorując Jet’a i Droy’a, z czego nawet nie
zdawała sobie sprawy.
Rozejrzała
się wokół. Dwójka jej przyjaciół siedziała niedaleko i żywo nad czymś dyskutowali.
Chciała podejść do niech i wyciągnąć z gildii, ale włączyła się jej jakaś
wewnętrzna blokada. Zerknęła na Gajeel’a.
Przyglądał
się podejrzliwie czarnymi oczami, obserwując uważnie jej ruchy.
-
Co? – spytała, czując dreszcze na ciele.
- Co,
co? Czy ja coś mówię? – mruknął, ściągając brwi.
Levy
zauważyła, że wyraźnie coś go trapi, ale jak to on, nic nie powie i wszystko
będzie dusił w sobie.
-
Coś jest nie tak, że jesteś na mnie dzisiaj taki cięty? – wyprostowała się,
patrząc mu proso w oczy.
-
Nie. Zawsze taki jestem, jeżeli nie zdążyłaś do tej pory tego zauważyć –
warknął, skrobiąc palcami po blacie.
- To
po cholerę, tu ze mną siedzisz, skoro cały czas traktujesz mnie jak wroga? –
denerwował ją coraz bardziej, a resztami sił starała się nie wybuchnąć przy
wszystkich.
-
Nie jesteś moim wrogiem, jesteś… Ej Levy! Co jest? – ryknął, zrywając się z
siedzenia.
Dziewczynie
w jednej chwili zrobiło się dziwnie słabo i gdyby nie znajdujący się obok niej
Gajeel, runęła by z impetem na posadzkę budynku. Chwycił ją w ramiona i trzymał
blisko serca. Gdyby nie wiedziała, że to niemożliwe, pomyślałaby, że jego
serce, rzeczywiście zabiło niesłychanie szybko.
-
Słabo mi… wszystko się rusza i chce mi się spać… - bełkotała.
Słowa,
które wypowiadał mag, były przytłumione i nijak nie mogła ich zrozumieć.
Otępiała rozejrzała się na boki. Większość zebranych, również ledwo
powstrzymywała się od omdleń.
Siedziała
razem z Gajeel’em, między jego nogami, opierając się plecami o jego pierś, na
podłodze, niedaleko jednej z kolumn. Widocznie on też nie mógł już ustać o
własnych siłach.
Spojrzała
w stronę wejścia, gdzie wiodła ją myśl, że tam należy skierować wzrok.
Przez
otwarte na oścież drzwi, powolnym i dostojnym krokiem wchodził wysoki, szczupły
mężczyzna. Otoczony niezwykle ciężką aurą, tłumił wszystkie jej myśli i
możliwość swobodnego poruszania się. Ciemna poszarpana peleryna powiewała wokół
jego sylwetki. Ręce i nogi owinięte były białymi bandażami, niezwykle szerokie
na udach spodnie, postawiony kołnierz peleryny, czarna czapka z ochraniaczem i
zielona chusta na twarzy wraz z długimi magicznymi laskami zawieszonymi na
plecach zielonym paskiem, czyniły mężczyznę niezwykle tajemniczym.
Levy
pierwszy raz widziała tego maga, jednak niebieskawe kosmyki, które wydzierały
się spod czapki kogoś jej przypominały. Mężczyzna zatrzymał się przed barem, na
którym siedział po turecku Macarov. Pochylony, z głową podpartą na dłoni,
przyglądał się nieznajomemu z niewzruszoną miną.
- Te
same wejście jak zawsze – mruknął, prostując się.
Mężczyzna
kiwnął głową i drgnąwszy niespokojnie, odwrócił się w stronę wejścia. Stała tam
Erza z szeroko otwartymi oczami, ogarniając wzrokiem wnętrze budynku.
-
Mistrzu, czemu wszyscy są nieprzytomni? – spytała podenerwowana, kierując groźne
spojrzenie na nowo przybyłego.
-
Jak widać, nie wszyscy – stwierdził staruszek, obserwując mierzących się magów.
Tytania
ścisnęła dłonie w pięści i w mgnieniu oka rzuciła się gwałtownie na
zamaskowanego mężczyznę. Zanim zdążył zareagować, leżał powalony na ziemi,
przyciśnięty, siedzącą na jego brzuchu dziewczyną, która ściskała w dłoniach
jego ubranie.
-
Ktoś ty za jeden? – warknęła.
Mistrz
patrzył na nich ciekawie.
-
Sama to sprawdź – podpowiedział dziwnie tajemniczym tonem.
Levy
czuła, że powoli wracają jej siły. Zerknęła za siebie. Oszołomiony Gajeel,
kręcił głową na boki, jakby nie wiedział gdzie jest i w końcu utkwił wzrok na
oddalonej od nich trójce. Ściągnął brwi, uświadamiając sobie ogrom sytuacji.
Poruszył się niespokojnie jakby chciał wstać.
-
Cii… czekaj – szepnęła cicho, chcąc go jeszcze przez chwilę unieruchomić.
Spojrzał
na nią pełen niedowierzania, jednak przestał się wierzgać i siedział spokojnie,
obserwując z nią dalszy rozwój wydarzeń. Dziewczyna zauważyła, że pozostali
magowie, także zaczęli się przebudzać i w ciszy patrzyli na ludzi przy barze.
Erza
chwyciła za chustę zasłaniającą twarz nieznajomego i pociągnęła. Otwierając
szeroko oczy, jak oparzona odskoczyła od niego, stojąc na równych nogach.
Mężczyzna również wstał, otrzepując płaszcz z kurzu.
-
Tak dziecko… To jest twarz tego tajemniczego maga Mystogana – pokiwał głową
Macarov, przymykając powieki.
Levy
całkowicie już przytomna, przyjrzała się obliczu mężczyzny. On wyglądał jak…
Jellal! Przecież to on, pomyślała. Jednak coś jej się nie zgadzało…
-
Ale przecież on wygląda jak… - zaczęła histerycznie Scarlet, wskazując jego
twarz dłonią.
-
Jellal. Masz rację – dokończył staruszek.
Erza
ścisnęła dłoń w pięść i opuściła rękę wzdłuż ciała. Przybrała obojętny wyraz i
odwracając się na pięcie, wyszła wyprostowana w ciszy z budynku gildii. Wszyscy
podążyli za nią wzrokiem i gdy zniknęła im z pola widzenia, skierowali
spojrzenia na mistrza.
On
wstał nieśpiesznie i z lekkim uśmiechem zerknął na maga.
-
Zapewne będziesz chciał tu trochę zostać, skoro i tak już wszyscy wiedzą jak
wyglądasz? – spytał, klepiąc go po barku.
Niebiesko
włosy odetchnął głęboko i odwzajemnił cierpki uśmiech.
-
Tak mistrzu.
Staruszek
zachichotał i zeskakując z baru, pokiwał na mężczyznę palcem, by ten poszedł za
nim.
Levy
powoli wstała i rozglądając się po budynku, chciała znaleźć dziewczyny, które
towarzyszyły jej podczas imprezy zorganizowanej przez Mirę. Nie udało jej się
dojrzeć, żadnej z nich jakby rozpłynęły się w powietrzu. Usłyszała podnoszącego
się za nią Gajeel’a.
-
Coś mi w tym gościu nie pasuje… Skądś znam tę twarz – mruknął bardziej do
siebie niż do niej.
- Możliwe.
Jednak skoro mistrz go zna, to nie ma czego się obawiać – skwitowała, odchodząc
od niego.
Czuła
na swoich plecach, wodzący za nią wzrok Smoczego Zabójcy.
Natsu
wracał niespiesznie z gildii, wcześniej wstąpiwszy na bazar, chcąc uzupełnić
zapasy w swojej spiżarni. Niosąc worek z żywnością, pogwizdywał jakąś wesołą
melodię, chcąc odegnać z głowy reprymendę mistrza. Obok jego ramienia leciał,
zajadający się świeżą rybą Happy, mlaskając ze smakiem.
-
Natsu… Kiedy będziesz sprzątał łazienki? – zaczepił go kot.
Z
twarzy chłopaka zszedł uśmiech.
-
Nie musiałeś mi o tym przypominać – mruknął, spowalniając krok.
-
Inaczej byś zapomniał – skwitował radośnie, chichocząc pod nosem.
-
Nie jestem głupi…
Happy
prawie się zakrztusił, ale nie chcąc być złym przyjacielem, pominął kwestię
tego, że Natsu zbyt mądry też nie był.
Doszli
do domu. Chłopak wniósł do schowka worek i szybko w miarę poukładał na półkach
wyciągnięte z niego konserwy, przyprawy, warzywa i owoce. Przyszła mu do głowy
myśl, że Lucy mogła by od czasu do czasu do nich wpaść i upichcić coś pysznego,
jak tylko ona potrafi. Uwielbiał jak gotowała.
Uśmiechnął
się do własnych myśli i zmęczony całym dniem przeciągnął się, aż poczuł
strzykające w kręgosłupie kręgi.
-
Natsu, Natsu! Masz pocztę! – zawołał podekscytowany przyjaciel i niosąc w
łapkach list, wręczył go chłopakowi.
Oboje
spojrzeli na ozdobne pismo na kopercie. Happy przyjrzał się dokładnie.
-
Nie podoba mi się ten dopisek w rogu… - mruknął.
Mag
otworzył kopertę i rozwinął zgięta kartkę.
- To
jest pismo sądowe Natsu! – ryknął przerażony kot. – Coś ty zrobił?
-
Jaaa??? Nie wiem.. – jęknął, czytając dalej.
Przetworzywszy
zawarte tam informację, podrapał się po głowie i spojrzał zmieszany na swojego
przyjaciela.
-
Tutaj jest napisane, że jutro mam stawić się w budynku gildii, w sprawie
kradzieży. No i że to Lucy mnie pozywa, a Erza jest jej adwokatem – mruknął strapiony.
-
Wiedziałem, że ona nie jest dla ciebie Natsu i że zrobi cię w bambuko –
stwierdził dobitnie, kiwając głową.
- To
co ja mam zrobić?
-
Musisz mieć adwokata – wzruszył ramionami, klepiąc go po barku.
- A
ty nim nie możesz być? – spytał pełen nadziei.
-
Nie. Ja mam ważniejszą rolę go odegrania – westchnął.
- To
kogo mam poprosić? – usiadł ciężko na obdartym fotelu.
Happy
uśmiechnął się chytrze i spoczął na naręczy mebla.
-
Tego z kim nie wygra Erza – zachichotał poruszając brwiami.
Natsu
uśmiechnął się, kiedy uświadomił sobie, jakie szczęście jest mieć przy sobie
tak cwanego przyjaciela jak Happy.