Stanęła
przed otwartym oknem, przez które do pokoju wlatywało ciepłe nocne powietrze.
Powoli je wciągnęła, zamknęła oczy i zaczęła wsłuchiwać się w odgłosy z
zewnątrz. Słyszała szum wiatru, świerszcze i z daleka dobiegający śmiech kilku
osób. Po chwili to wszystko ustało i zrobiło się dziwnie cicho. Niecodzienne,
by nawet o tej porze było tu tak spokojnie, jakby wszyscy naraz usnęli.
Erza
obróciła się i wzrokiem przeszukała cały pokój. Mei drzemała na kanapie, a w
ręku nadal jeszcze trzymała jedną z książek, które Titania pożyczyła od Levy.
Powoli podeszła do niej, chwyciła leżący cienki koc i przykryła nim
przyjaciółkę. Mimo że było jeszcze ciepło, za jakiś czas się ochłodzi i nie
chciała, by ta się przez nią przeziębiła. Ostrożnie wyciągnęła z jej dłoni
romans i zerknęła na okładkę. „Tajemnica serca”. Uśmiechnęła się pod nosem,
przypominając sobie niezwykłą treść lektury i ten dreszcz podniecenia, kiedy ją
czytała. Jednak trochę ją ona bawiła.
Odłożyła
książkę na stolik. Przypomniała sobie o czymś, kierując wzrok na otwarte okno.
-
Powinnam pójść sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku…
Zerknęła
jeszcze raz na dziewczynę. Nie będę jej budzić, niech śpi, pomyślała. Przeszła
cicho przez pokój i ostrożnie wymknęła się z dormitorium, zabezpieczając zamki
od drzwi.
Lekki
wiatr smagał ją po ciele, które nadal przyodziewał jedynie strój kąpielowy.
- No
tak… - westchnęła, chichocząc przez swoje roztargnienie.
Użyła
podmiany, zmieniając kostium na granatową rozkloszowaną sukienkę. Uśmiechnęła
się i niespiesznie pomaszerowała w stronę plaży. Idąc ciemniejszą ścieżką,
spojrzała w niebo.
-
Rzeczywiście piękne…
Mroczny
firmament rozświetlały tysiące gwiazd, porozrzucanych w najróżniejsze
konstelacje. Błyszczały jak najpiękniejsze diamenty, których jest tak wiele,
ale żadnego z nich nie mogła mieć dla siebie. Kusiły doskonałym blaskiem,
jedynie by na nie patrzeć.
Zdjęła
pantofle i brnąc stopami w ciepłym piasku, doszła do miejsca, gdzie zostawiła
ukaranych magów. Stanęła jak wryta i zdziwiona patrzyła jak powiewające na
zadaszeniu porozdzierane spodenki, wiszą bez swoich właścicieli.
-
Ciekawe jak oni się uwolnili? I gdzie ich całkiem gołych wywiało… - mruknęła
rozglądając się wokół, jakby spodziewała się zobaczyć ich, ukrywających się
gdzieś niedaleko.
Jednak
nie było nikogo, zupełna pustka.
Odwróciła
się i pokonując dzielącą ją odległość od wody, zanurzyła w niej stopy. W chwili
kiedy wpatrywała się w błyszczące niebo i księżyc w pełni, czuła jakby była
zupełnie sama na tej planecie. Nostalgiczny szum fal wtłaczał w jej głowę
zamęt. Pierwszy raz od dłuższego czasu, czuła smutek i samotność. Udawało jej
się ukrywać przed przyjaciółmi swoje emocje, ale wiedziała, że nie już więcej
nie da tak rady. Kiedy uzmysłowiła sobie, że po policzkach spływają jej łzy,
ogarnęło ją zmieszanie. Starła je wolną dłonią. Nie chciała, by widzieli ją w
takim stanie.
Usłyszała
cichy trzask nadepniętej gałązki. Zesztywniała, zorientowawszy się, że nie była
sama. Obróciła się w stronę przybysza.
Z
ciemności wyłoniła się sylwetka znajomego jej chłopca.
-
Romeo? Co ty tu robisz o tak późnej porze? – wykrztusiła, podchodząc bliżej
niego.
Brązowo
włosy zatrzymał się i zmieszany, unikał jej wzroku.
-
Ja… ja właśnie szedłem do domu, ale ktoś mnie zatrzymał.
-
Nic ci nie zrobił? – kucnęła przed nim, uważnie mu się przyglądając.
-
Śmiałby tylko. Skopałbym go jak braciszek Natsu – wyszczerzył się dumnie.
Erza
uśmiechnęła się i opiekuńczo położyła mu dłoń na głowie.
-
Tylko nie bądź zbyt narwany jak on, dobrze? – pogładziła jego włosy, widząc jak
skrępowany chłopak rumieni się na policzkach.
- Dobrze…
- jęknął.
-
Więc kto cię zatrzymał i dlaczego? – spytała, podnosząc się.
Romeo
jakby wyrwany z rozmyślań, spojrzał na nią bacznie.
-
Nie wiem, kto to. Było ciemno i nie było go widać. Myślę, że to jakiś młody
facet i kazał ci to dać – wyciągnął zgiętą kopertę i wyciągnął w jej stronę. –
Powiedział, że to dla szkarłatno włosej kobiety w zbroi.
Zdziwiona,
zabrała od chłopca papier. Patrzyła na nią z zadumą, głęboko zastanawiając się
nad nadawcą. Zerknęła na towarzysza.
- I
na pewno nie wiesz, od kogo to?
W
odpowiedzi pokręcił przecząco głową.
-
Muszę już iść, tata się niecierpliwi – westchnął i z uśmiechem pobiegł w stronę
miasta.
Erza
jeszcze przez chwilę przypatrywała się kopercie, po czym ostrożnie ją
otworzyła. Nie wiedziała, czego może się spodziewać po wiadomości od
tajemniczego gościa.
Wyciągnęła
zdobioną kartkę od której unosił się kwiatowy zapach. Odchyliła papier, by
blask księżyca oświetlił umieszczony tam napis.
Piątek o 22, pod Tęczową wiśnią.
- To
są chyba jakieś jaja… - mruknęła, ściągając brwi.
Chciała
podrzeć kartkę i wyrzucić strzępki, jednak jakiś cichutki głosik w jej głowie,
mówił jej, żeby tego nie robiła. Zastanawiała się, czy nie wpakuje się w jakieś
tarapaty z tego powodu, ale postanowiła zaryzykować.
Zamyślona,
siedziała z podkulonymi nogami na fotelu i wpatrywała się w uchylone okno. Levy
przygotowywała im w kuchni gorącą czekoladę, nucąc cicho melodię, która
przypominała jej kołysanki, śpiewanej jej kiedyś przez nianie. Ocknęła się z
transu, obserwując poczynania przyjaciółki, przy okazji uważnie słuchała jej
przyśpiewki.
Dziewczyna
z uśmiechem ruszyła ku niej, ostrożnie niosąc kubki z napojem. Postawiła je na
stoliku i usiadła naprzeciwko blondynki. Kątem oka zauważyła, że jest bacznie
obserwowana.
-
Lu-chan…?
-
Hmm..? – zamruczała, upijając łyk czekolady.
-
Tak sobie myślę, że może wybrałybyśmy się jutro na zakupy, co? – zaczęła nieśmiało,
podnosząc swój kubek.
Lucy
spojrzała jej w oczy. Widziała zmieszanie na jej twarzy, które zaczęło ją
kłopotać.
-
Jasne – uśmiechnęła się pogodnie, przymykając powieki.
-
Och jak dobrze… wiesz, chciałam z kimś iść, ale jakoś nie miałam okazji pytać –
westchnęła, drapiąc się po głowie.
- Na
mnie możesz zawsze polegać.
-
Wiem, wiem – mruknęła, dmuchając w gorący napój.
Przez
długi czas w mieszkaniu panowała cisza. Siedziały naprzeciw siebie, nie
potrzebując słów, do tego by się rozumieć. Każdej z nich wystarczyła sama
obecność przyjaciółki.
Skończyły
pić, razem zbyły i powycierały naczynia, po czym Levy poszła się wykąpać. Lucy czekając
na swoją kolej, podeszła znowu do okna. Właściwie stało się ono jej miejscem
rozmyślań. Oparta na łokciach, zastanawiała się, czy nie potraktowała
przyjaciół zbyt ozięble… Nie! Pokręciła energicznie głową. Przecież oni
wtargnęli do mojego mieszkania, pomyślała.
Westchnęła
ciężko, przeczesując włosy palcami.
- Mamo…
Ciężkie jest życie dziewczyny.
W
takich chwilach brakowało jej matczynej opieki i troski. Chciałaby wypłakać jej
się w pierś, usłyszeć od niej słowa pocieszenia oraz tego, że wszystko będzie
dobrze, bo jest przy niej.
-
Tak bardzo za tobą tęsknie… - westchnęła, patrząc w piękne gwiaździste niebo.
Zauważyła
błyszczącą smugę, przecinającą sklepienie. Spadająca gwiazda! Złożyła dłonie,
zamknęła powieki i cicho wyszeptała:
-
Proszę, żeby wszystko było prostsze, by zawitało tu szczęście i miłość…
Otworzyła
oczy, lecz blask zniknął. Może nie zdążyłam skończyć życzenia, pomyślała ze
smutkiem. W tym samym momencie Levy wyszła z łazienki. Lucy z szybko
przyklejonym uśmiechem na twarzy, w podskokach udała się w opuszczone miejsce.
Powoli
otworzyła ciężkie powieki. Był już ranek. Promyki słońca wdzierały się przez
okno, rozświetlając całe mieszkanie. Zerknęła na miejsce obok siebie. Koło niej
drzemała zupełnie niewinnie wyglądająca Levy. Spała z lekko otwartymi ustami,
potargane kosmyki sterczały wokół jej głowy. Lucy mimowolnie się uśmiechnęła,
jednak czuła się dziwnie. Zazwyczaj budziła się , widząc koło siebie spokojnie
odpoczywającego Natsu, który ukradkiem wdzierał się przez okno. Karcąc siebie,
że o nim myśli w takiej chwili, wyczołgała się powoli z łóżka, nie chcąc
przerywać snu przyjaciółce.
Szybko
się przebrała i powędrowała do kuchni, szykując dla nich śniadanie. Zanim Levy
wyrwała się z objęć Morfeusza, ta zdążyła już wszystko przygotować.
-
Kiedy wstałaś Lu-chan? – ziewnęła, przeciągając się.
Usiadła
przy stole i z zaciekawieniem przyjrzała się jedzeniu.
-
Chwilę przed tobą – uśmiechnęła się. – Co tak patrzysz? Wcinaj! Co pomyśli Gajeel
jak zobaczy, że nie jesz? – zachichotała, przysiadłszy się koło dziewczyny.
- Eto…
no… ee, co? – bąknęła, zakłopotana, szybko chwytając w ręce nóż i pieczywo. –
Ja… ja.. nie wiem, co by powiedział. Pewnie by rzucił jakąś kąśliwą uwagę.
-
Zapewne. Dlatego jedz ile wlezie – dźgnęła ją łokciem w ramię.
Nawet
jedząc, nie przerywały żartobliwej paplaniny, przez co całe napięcie z
poprzedniego dnia zupełnie minęło. Lucy zastanawiało, czy może spełnia się jej
życzenie. Bardzo chciała, by tak właśnie było.
Później
przyjaciółki pożegnały się, gdyż Levy miała do załatwienia parę spraw w gildii,
a Lucy tłumaczyła się sprzątaniem mieszkania.
Zaczęła
ścierać kurze z półek, kiedy do jej mieszkania, wbiegł ktoś z impetem. Skoczyła
jak oparzona i spojrzała w stronę wejścia.
-
Lucy, Lucy! – zawołała, dysząca Mei, opierając się o futrynę drzwi.
-
Czy coś się stało? – spytała przestraszona, szybko do niej podbiegając.
- Oj
stało, stało… - zachichotała, prostując się. – Musisz mi w czymś pomóc, także
zostaw, to czym się zajmujesz i chodź ze mną.
Zanim
zdążyła zaprotestować, Mei chwyciła ją za rękę i ciągnąc za nią, wybiegły w
pośpiechu z mieszkania. Towarzyszka biegła szybko, przez co blondynka z trudem
łapała dech.
Zatrzymały
się dopiero na nierównej łące pełnej drzew wiśni. Kwiaty zaczynały dopiero
rozkwitać, ale w powietrzu unosił się słodkawy zapach. Lucy rozejrzała się i
oniemiała widząc, ten piękny widok. Kątem oka zerknęła na Mei, która gorączkowo
się za czymś rozglądała.
- Powiesz
mi w końcu, co się stało? – zagadnęła.
Dziewczyna
uspokoiła się i z dziwnie chytrym uśmieszkiem spojrzała jej w oczy.
-
Widzisz… Erza wróciła wczoraj do pokoju, wyjątkowo niespokojna i nerwowa.
Oczywiście starała się to ukryć. Nie wiedziała jednak, że nie śpię i zostawiła
pewien list na widoku, kiedy poszła wziąć kąpiel.
Zaciekawiona
Lucy uniosła brew.
- Co
było tam napisane?
-
Ktoś ręcznie napisał tam, wyznaczony termin i miejsce spotkania, jednak nie
było nazwiska adresata. No i tu się martwię – westchnęła.
-
Czyli że… Zaraz! Będziemy ją śledzić?! – pisnęła przerażona. – Przecież ona nas
zabije, jak się o tym dowie – panikowała, wyobrażając sobie zadane im męki.
Przeszedł
ją dreszcz.
-
Nie dowie się – mówiła śpiewnym głosem.
-
Jak to?
- A
tak to – wyciągnęła z torebki parę lornetek. – To dla ciebie, a to dla mnie –
wyszczerzona, podała jej czarny przedmiot.
-
Mam złe przeczucia… A skąd będziemy ją obserwować?
- Z
tamtego drzewa – zachichotała pokazując obiekt.
Lucy
mimowolnie zrzedła mina. Myślała, że ten dzień będzie dla niej idealny, a
wszystko legło w gruzach. Podbiegły szybko do drzewa i zadziwiająco zręcznie
wdrapały się na nie, umiejscawiając się w jego koronie. Siadły na grubej gałęzi
i w ciszy oczekiwały nadejścia prawdopodobnie niczego niespodziewającej się
Erzy.
Nie
kazała im na siebie długo czekać, bo zjawiła się po niecałych dziesięciu
minutach. Dziewczyny przyłożyły lornetki do oczu i śledziły ją wzrokiem, aż do
tęczowej wiśni, gdzie się zatrzymała. Ubrana w białą sukienkę, wiązaną na
karku, pocierała nerwowo dłonie, szepcąc coś do siebie.
-
Ona się denerwuje? – mruknęła Lucy, nie spuszczając z niej oczu.
-
Najwidoczniej.
Titania
nagle znieruchomiała, patrząc przed siebie. Była kompletnie zaskoczona.
Obserwatorki
podążyły lornetkami w tym samym kierunku, co Scarlet. Niedaleko niej, szedł w
jej stronę polną drogą młody mężczyzna. Jego płaszcz powiewał na łagodnym
wietrze, co sprawiało, że osoba wydawała się być dostojna i niezwykła. Lekko
odstające włosy…
Lucy
oddaliła lornetkę od twarzy, czując napływające zaskoczenie.
-
Jellal?